Jeszcze w 2004 roku dzieci wychowujących się w domach dziecka lub rodzinach zastępczych było 87,9 tys., w 2008 roku już 95,8 tys. – wynika z danych Ministerstwa Pracy.
- Jak na taki kraj jak Polska to ogromna rzesza – ocenia Ewa Leś, znawca polityki społecznej z Uniwersytetu Warszawskiego.
Według rozmówców "Rz" główną przyczyną tego wzrostu nie jest demografia, choć od kilku lat dzieci rodzi się coraz więcej. Szukając wytłumaczenia, przypominają historię małej Róży, którą w lipcu tego roku zabrano rodzicom, bo kurator orzekł, że są niezaradni, a w domu panuje bałagan.
Prezes Towarzystwa Nasz Dom Tomasz Polkowski spotkał się z przypadkami, kiedy dzieci zabierano rodzicom, bo mieli za małe mieszkanie, chorowali na depresję albo dlatego, że dziecko było niedożywione.
– Sędzia, który dostaje ze szkoły sygnał, że uczeń przyszedł na lekcje głodny, zabiera go do domu dziecka, bo tam dostanie jeść. A czasem lepiej, żeby to dziecko trochę gorzej zjadło, ale miało miłość, która umożliwi rozwój – tłumaczy Polkowski. Elżbieta Czyż z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka też zauważa, że dziś sądy bardzo często zabierają dzieci prewencyjnie. – Sędziowie boją się, że ktoś zarzuci im w mediach zaniedbanie obowiązków, jeśli dziecku coś się stanie. A przecież zabranie dziecka z rodziny biologicznej powinno być ostatecznością – mówi "Rz" Czyż.