Plus Minus: Rozmawiamy 27 marca, dokładnie w Międzynarodowy Dzień Teatru. A tydzień temu reżyserowana przez pana telewizyjna „Zemsta" okazała się ostatnim, może na długo, nowym przedstawieniem teatralnym w Polsce. W czym tkwi siła Teatru Telewizji?
W tym, że na przykład „Zemstę" oglądało blisko 800 tys. widzów jednego wieczoru, żaden teatr w budynku ze sceną mieć ich tylu nie będzie. To realizacja konstytucyjnego prawa równego dostępu do kultury, w tym przypadku teatru. No i w szczególnej formie, jesteśmy w przestrzeni, gdzie telewizja, teatr i film się spotykają. Gospodarzem jest tu jednak teatr. W kinie idealnym to obraz toczy akcję, a słowa są jednym z wielu elementów wspomagających anegdotę. W teatrze, także tym telewizyjnym, silnikiem, przewodnikiem po anegdocie, jest słowo. Słowo wywołuje obraz, a inne elementy teatralne wspierają tylko doposażenie tego obrazu w głowie widza. W „Zemście" Fredro wyraźnie zaznacza, że bójka murarzy z pachołkami dzieje się za murem, ukryta przed okiem widza. Cała akcja bójki jest opowiadana przez to, jak Rejent i Cześnik na nią patrzą i jakie emocje to u nich wywołuje.
Dla wszystkich jest oczywiste, czym jest Teatr Telewizji?
Chodzi panu o twórców? Różnie. Nie można pod pretekstem robienia teatru telewizji próbować kręcić filmu. Z kolei reżyser wyłącznie teatralny nie będzie do końca brał pod uwagę tego, co daje lub zabiera kamera. Wszystko zależy od tego, kto z jakiego obszaru startuje. Konieczny jest nie tyle kompromis, ile zrozumienie unikalności tego „medium". Twórcy teatralni będą zdziwieni, że mają tak mało czasu na wypracowanie przedstawienia – dwa tygodnie, a nie dwa miesiące. A filmowi w gruncie rzeczy też, choć pewnie w kilkumiesięcznej pracy, kładliby nacisk na co innego.
Powoli staje się jasne, że to oddzielny gatunek, który, jeśliby go traktować poważnie, wymaga doskonalenia. Teatr Telewizji zasługuje na swoją akademię, przynajmniej na wykłady, warsztaty lub chociażby sympozja. Są twórcy, tacy jak na przykład Jan Englert, którzy przez lata wypracowali pewien styl właściwy dla Teatru Telewizji. Wawrzyniec Kostrzewski podąża ciekawą własną ścieżką. Warto zebrać doświadczenie wielu twórców, którzy dotknęli tego obszaru, by każdy, kto zaczyna przygodę z Teatrem Telewizji, nie musiał na nowo wynajdywać koła. Tym bardziej że doświadczenie to doskonale może przydać się w obecnym „przenoszeniu się" teatru do internetu. Tymczasem boję się czegoś wręcz przeciwnego, zwłaszcza w okresie postepidemicznym. Oszczędzania na tym trudnym gatunku, gdzie zastąpienie go wyłącznie transmisjami z teatrów scenicznych to jeszcze pół biedy. Gorsze byłoby sprowadzenie go do krótkich 30-minutowych form, które da się przygotować w kilka dni w pustym studiu.