Ryzyko uśpienia

Dla opozycji takie wydarzenia jak sobotni marsz mogą być niebezpieczne. Dają złudne poczucie siły i sukcesu, a zarazem mogą pogrążyć ją w samozadowoleniu – ostrzega publicysta

Publikacja: 02.10.2012 19:55

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Sukces, przebudzenie, pokazaliśmy siłę takie komentarze pojawiały się najczęściej po stronie uczestników i organizatorów sobotniej demonstracji. Mieli oni prawo do zadowolenia. W centrum Warszawy udało się przecież zgromadzić ogromną liczbę ludzi - to z pewnością jedna z największych manifestacji, jakie w ciągu ostatnich ponad 20 lat przeszły przez stolicę.

Kontrast i symbioza

Ta masa ludzi zachowywała się zarazem bardzo spokojnie - tak bardzo, że niechętnie nastawione media nie miały czego wyciągnąć i nadmuchać. Wiadomo raptem o jakichś dwóch nieprzyjemnych wydarzeniach: podobno gdzieś kogoś opluto, a przed siedzibą TVP na placu Powstańców Warszawy miano szarpać pracownicę telewizji publicznej (jednak przed TVP rozłożyli się Solidarni 2010 nie była to więc część głównej demonstracji). Jak na przynajmniej stutysięczny tłum to naprawdę nic.

W kawiarnianym zagłębiu miasta, w okolicach placu Trzech Krzyży, w ogródkach nad kawą po 15 złotych siedzieli stali bywalcy i spokojnie przyglądali się zebranemu tuż obok tłumowi. Ba, niektórzy uczestnicy demonstracji sami zachodzili do pobliskich lokali na kawę. Tworzyło to wrażenie zaskakującej symbiozy i zarazem kontrastu pomiędzy zadowolonymi (wciąż jeszcze) z życia stołecznymi mieszczuchami a nierzadko niezamożnymi z wyglądu demonstrantami. Nie widać było jednak żadnych oznak agresji z którejkolwiek ze stron.

Z trybun nie padły także żadne słowa tak mocne, aby można było z nich uczynić podobny użytek, jak prorządowe media robiły wielokrotnie. Owszem, wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego było stanowcze, ale mieściło się w naturalnej średniej wiecowych przemówień. Szczęśliwie dla organizatorów tym razem nie dopuszczono do głosu choćby Ewy Stankiewicz, która z pewnością nie przepuściłaby okazji, aby przypomnieć, kto jej zdaniem jest zdrajcą.

„Co mnie obchodzą lemingi"

Zatem niekwestionowany sukces? I tak, i nie. Masowość i dobra organizacja demonstracji w sprawie miejsca dla TV Trwam na cyfrowym multipleksie mogą ze sobą bowiem nieść pewne zagrożenie dla przeciwników obecnej władzy. Na czym to zagrożenie polega, można się przekonać, czytając publicystów, których można zaliczyć do szczególnie twardych zwolenników PiS, lub przysłuchując się rozmowom w rozmaitych klubach i środowiskach bliskich największej partii opozycyjnej. To zagrożenie leżące w poczuciu zbytniej satysfakcji.

Tu warto się na moment zatrzymać i odwołać do głoszonego od dawna postulatu prof. Andrzeja Zybertowicza, aby tworzyć „archipelag polskości". Ów archipelag, zdaniem toruńskiego socjologa, ma się opierać na wyspach ludzi działających w swoich lokalnych środowiskach i rozumiejących, w czym leżą problemy dzisiejszej Polski. Mieliby oni stać się rozsadnikami nowych idei.

Uczestnicy rozmaitych inicjatyw, krytycznych wobec sposobu, w jaki PO rządzi krajem, zwykle uznają, że ten właśnie postulat realizują. Bardzo często są jednak w błędzie. Idea prof. Zybertowicza zakłada bowiem świadomość tego, że działa się w obojętnym, a czasem wrogim środowisku i to właśnie środowisko trzeba zmieniać. Inaczej mówiąc - trzeba się na nie nie tylko otworzyć, ale także znaleźć sposób, aby dotrzeć do niego z przekazem. W przeciwnym wypadku pożytek z istnienia archipelagu będzie żaden. Pozostanie on siatką rozproszonych wysepek.

Tyle że tego właśnie uczestnicy owych inicjatyw często nie rozumieją. Ulegają złudzeniu, że skoro w ich najbliższym otoczeniu są ludzie myślący tak jak oni, a w dodatku co jakiś czas dołączają kolejni, to znaczy, że podobnie myśli większość. To nic nowego ten efekt psychologiczny jest doskonale znany. Człowiek zawsze ma tendencję do uznawania, że większość postrzega rzeczywistość podobnie jak on sam i osoby, wśród których się obraca.

Jeśli zaś nawet mieszkańcy owych wysp archipelagu dostrzegają dalsze, niechętne lub niewiele rozumiejące otoczenie, mają skłonność do traktowania go w sposób lekceważący, zgodnie z zawołaniem jednej ze znanych postaci środowiska radykalnie przeciwnego obecnej władzy: „A co mnie obchodzą lemingi!".

Takiemu właśnie fałszywemu sposobowi widzenia rzeczywistości sprzyjają wydarzenia podobne do marszu w obronie TV Trwam. Poczucie siły, jedności, wielka liczba uczestników wszystko to powoduje, że tym łatwiej ulec złudzeniu, iż następuje jakiś przełom, zasadnicza zmiana, że większość ludzi zaczyna podzielać co najmniej sceptycyzm wobec rządzących.

Trudno się dziwić emocjonalnemu optymizmowi uczestników marszu. Poczucie wspólnoty i jedności daje też poczucie siły. Tyle że z punktu widzenia sprawujących władzę może to być bardzo wygodna sytuacja.

Marsz taki, jaki odbył się w sobotę, choć pokazuje siłę środowiska na zewnątrz, może też powodować, że jego dynamika zwróci się do wewnątrz, a uczestnicy zgromadzenia zastygną w swoistym samozadowoleniu. Złudzenie powszechności podzielanych przez nich przekonań sprawi, że nie będą się w ogóle starali tłumaczyć zasadności swojego protestu i przekonywać innych do własnych opinii.

Zarazem możliwość pojawienia się w przestrzeni publicznej to klasyczny wentyl bezpieczeństwa, który rządzący mogą bez większego zagrożenia dla swoich interesów od czasu do czasu uruchomić. Wiele wskazuje na to, że tak się właśnie tym razem stało. I znów paradoksalnie względnie uczciwe przedstawienie marszu w mediach, także prorządowych, oraz stosunkowo niewielka liczba ataków, poza rytualnymi, kierowanymi przez zawsze te same, zużyte dyżurne autorytety, może działać usypiająco.

Dla organizatorów takich wydarzeń groźne jest, gdy druga strona zaczyna być wobec nich spokojnie obojętna. I tu mamy kolejny paradoks: protesty takie jak sobotni, z punktu widzenia ich uczestników, powinny przebiegać spokojnie, ale zarazem powinny budzić emocje drugiej strony. Idealna jest sytuacja, gdy przeciwnik buzuje emocjami, ale zarazem nie ma się do czego przyczepić. Gdy pozostaje niewzruszony i emocji nie okazuje to zły znak.

Rzeczy wspólne

Głównym zadaniem środowisk, które mogłyby tworzyć zybertowiczowski archipelag polskości, powinno być dzisiaj uniwersalizowanie przekazu. Problem z TV Trwam nie jest przecież problemem grupki moherów zapatrzonych w ojca Rydzyka, lecz potencjalnie problemem wszystkich także tych, którzy nigdy nie włączyli ani Trwam, ani Radia Maryja. Dotyczy bowiem dyskryminacji interesów znacznego środowiska pełnoprawnych w teorii obywateli.

Podobnie ma się sprawa z innymi problemami, na które uwagę zwraca opozycja, takimi choćby jak zwiększenie obciążeń podatkowych czy krępowanie wolności słowa, nierzadko przy udziale służb. Ucisza się dzisiaj głównie najostrzejszych przeciwników władzy, ale przecież te same metody mogą wkrótce zostać użyte przeciwko każdemu. Śruba podatkowa przyciśnie wszystkich, bez względu na poglądy i sympatie polityczne. Antyrodzinna polityka rządu odbija się identycznie na rodzinach, które maszerowały w sobotę przez Warszawę, jak i na tych, które spłacają kredyty za mieszkanie w Miasteczku Wilanów. To powinno być dzisiaj główne przesłanie przeciwników rządu: tłumaczenie, że niektóre problemy są wspólne, a ich źródłem jest ekipa Donalda Tuska.

Czy organizowanie wydarzeń w rodzaju marszu w obronie TV Trwam temu sprzyja? Raczej nie. Nie znaczy to, że marsz jest dla opozycji jednoznacznie szkodliwy, ale niesie ze sobą opisane wyżej ryzyko uśpienia i pogrążenia w złudnym samozadowoleniu, o ile nie zostanie szybko dopełniony całkiem innym rodzajem działalności.

Wydaje się, że sam Jarosław Kaczyński tak właśnie stara się w ostatnim czasie zorganizować taktykę swojego ugrupowania, jednak jego możliwości są ograniczone. Grupa krytyków obecnej władzy jest wyraźnie szersza niż grupa twardych zwolenników PiS, zarazem jednak wciąż jest to mniejszość - choć bardzo pokaźna. Zadanie zuniwersalizowania problemów, które dziś widzą przeciwnicy rządu PO, musi należeć nie do partyjnego aparatu, który zresztą byłby tu obarczony problemem braku wiarygodności ale do ludzi, którym nie jest obca praca organiczna. Jeśli energia takich osób wypali się w organizowaniu wyjazdów na manifestacje podobne do sobotniej, piarowcy Donalda Tuska mogą spać spokojnie.

Autor jest komentatorem dziennika „Fakt"

Sukces, przebudzenie, pokazaliśmy siłę takie komentarze pojawiały się najczęściej po stronie uczestników i organizatorów sobotniej demonstracji. Mieli oni prawo do zadowolenia. W centrum Warszawy udało się przecież zgromadzić ogromną liczbę ludzi - to z pewnością jedna z największych manifestacji, jakie w ciągu ostatnich ponad 20 lat przeszły przez stolicę.

Kontrast i symbioza

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?