Sukces, przebudzenie, pokazaliśmy siłę takie komentarze pojawiały się najczęściej po stronie uczestników i organizatorów sobotniej demonstracji. Mieli oni prawo do zadowolenia. W centrum Warszawy udało się przecież zgromadzić ogromną liczbę ludzi - to z pewnością jedna z największych manifestacji, jakie w ciągu ostatnich ponad 20 lat przeszły przez stolicę.
Kontrast i symbioza
Ta masa ludzi zachowywała się zarazem bardzo spokojnie - tak bardzo, że niechętnie nastawione media nie miały czego wyciągnąć i nadmuchać. Wiadomo raptem o jakichś dwóch nieprzyjemnych wydarzeniach: podobno gdzieś kogoś opluto, a przed siedzibą TVP na placu Powstańców Warszawy miano szarpać pracownicę telewizji publicznej (jednak przed TVP rozłożyli się Solidarni 2010 nie była to więc część głównej demonstracji). Jak na przynajmniej stutysięczny tłum to naprawdę nic.
W kawiarnianym zagłębiu miasta, w okolicach placu Trzech Krzyży, w ogródkach nad kawą po 15 złotych siedzieli stali bywalcy i spokojnie przyglądali się zebranemu tuż obok tłumowi. Ba, niektórzy uczestnicy demonstracji sami zachodzili do pobliskich lokali na kawę. Tworzyło to wrażenie zaskakującej symbiozy i zarazem kontrastu pomiędzy zadowolonymi (wciąż jeszcze) z życia stołecznymi mieszczuchami a nierzadko niezamożnymi z wyglądu demonstrantami. Nie widać było jednak żadnych oznak agresji z którejkolwiek ze stron.
Z trybun nie padły także żadne słowa tak mocne, aby można było z nich uczynić podobny użytek, jak prorządowe media robiły wielokrotnie. Owszem, wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego było stanowcze, ale mieściło się w naturalnej średniej wiecowych przemówień. Szczęśliwie dla organizatorów tym razem nie dopuszczono do głosu choćby Ewy Stankiewicz, która z pewnością nie przepuściłaby okazji, aby przypomnieć, kto jej zdaniem jest zdrajcą.
„Co mnie obchodzą lemingi"
Zatem niekwestionowany sukces? I tak, i nie. Masowość i dobra organizacja demonstracji w sprawie miejsca dla TV Trwam na cyfrowym multipleksie mogą ze sobą bowiem nieść pewne zagrożenie dla przeciwników obecnej władzy. Na czym to zagrożenie polega, można się przekonać, czytając publicystów, których można zaliczyć do szczególnie twardych zwolenników PiS, lub przysłuchując się rozmowom w rozmaitych klubach i środowiskach bliskich największej partii opozycyjnej. To zagrożenie leżące w poczuciu zbytniej satysfakcji.