Kiedy do kancelarii przychodzi dłużnik i zaczyna rozmowę ze mną od słów: „Ja w takiej nietypowej sprawie…”, to myślę sobie czasem: „Ok., zaskocz mnie!”.
Po dwudziestu kilku latach w tym zawodzie człowiek ma wrażenie, że widział i słyszał już niemal wszystko. Pewnego razu, szukając dłużniczki, która miała do spłaty dwie grzywny, ale że miała minimalne wynagrodzenie, nie udało się ich wyegzekwować, przyjechałem do jej mieszkania i ponad godzinę rozmawiałem z jej mężem, który utrzymywał, że nie widział małżonki od dwóch dni. W końcu, kiedy już miałem wychodzić, dłużniczka wyszła z kanapy i stwierdziła, że jeszcze nie spotkała tak gadatliwego komornika.
Czytaj więcej
Z przepisów kodeksu postępowania karnego wynika, że komornik może co prawda złożyć zawiadomienie...
Innym razem przyjechałem pod dom dłużnika, który na furtce umieścił tabliczkę z wizerunkiem rottweilera i napisem o treści: „Dobiegam do furtki w pięć sekund. A Ty?”. Obszedłem całą posesję, jednak nigdzie nie dostrzegłem ani psa, ani też budy, w której ewentualnie miałby mieszkać. Ponieważ wyglądało na to, że nikogo nie ma w domu, postanowiłem zaryzykować i zostawić w drzwiach numer telefonu z prośbą o kontakt. Wszedłem po schodkach na ganek i nagle usłyszałem za plecami ciche, acz niepokojące warczenie. Okazało się, że piesek leżał pod schodami i najwyraźniej nie uznał za stosowne ujawniać swojej obecności, dopóki ktoś nie wejdzie na teren posesji.
Przypomniałem sobie w tym momencie trzy rzeczy. Po pierwsze, że siła uścisku szczęk rottweilera może sięgać 150 kg, po drugie, że nie mam szans dobiec do furtki w pięć sekund i po trzecie i najważniejsze – że mam w teczce kanapki, które zabrałem z domu, bo nie zdążyłem zjeść śniadania. Dzięki tym kanapkom udało mi się przekonać pieska, że lepiej pozbawić mnie śniadania niż możliwości chodzenia, i bezpiecznie, choć przyznaję, że w sporym pośpiechu, udało mi się dotrzeć do furtki.