Polskie miasta mogą sięgać po znaczne środki z funduszy europejskich na adaptację do zmian klimatu, w tym rozwój zielonej retencji. Jednak skostniałe przepisy skutecznie hamują ich wykorzystanie. Zamiast wzmacniać odporność miast na susze i ulewy, wspieramy kanalizację i betonowanie.
Samorządy mogą ubiegać się o wsparcie m.in. w ramach programu FEnIKS, a także instrumentów regionalnych na inwestycje związane z błękitno-zieloną infrastrukturą.
Jakie rozwiązania mają przeciwdziałać skutkom zmian klimatu
Retencja miejska, ogrody deszczowe, parki infiltracyjne czy systemy zbierania deszczówki – to rozwiązania, które mają przeciwdziałać skutkom zmian klimatu. W teorii więc wszystko się zgadza: fundusze, cele środowiskowe, lokalne plany adaptacji. W praktyce jednak wiele projektów napotyka poważne bariery już na etapie przygotowania lub wdrażania. Kluczowe powody? Sztywne i nieadekwatne przepisy, niejasne definicje, obowiązek pozwoleń wodnoprawnych i brak stałego finansowania.
Prawo wspiera kanalizację, nie retencję. Zgodnie z aktualnymi przepisami budynki powinny być podłączone do kanalizacji deszczowej. Retencja na działce to wyjątek, nie zasada. Zamiast więc zatrzymać wodę tam, gdzie spadła, nadal przepychamy ją przez coraz droższą sieć kanalizacji miejskiej. W efekcie rosną koszty i ryzyka suszy, a także powodzi.
W świetle obowiązującego prawa wodnego, ogrody deszczowe i parki retencyjne są traktowane jak urządzenia wodne, wymagające pozwoleń wodnoprawnych. Czas oczekiwania? Nawet rok.