Jeden z nas (M. Brunka) jest zwolennikiem dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Drugi (A. Finster) zdecydowanym przeciwnikiem takiego rozwiązania. Łączy nas jednak szacunek dla woli każdej wspólnoty samorządowej i lokalnych liderów. Wiemy też, że nic nie jest przesądzone. Choć obowiązujące prawo każe wielokadencyjnym włodarzom pożegnać się ze stanowiskami w 2029 r. – nawet wtedy, gdyby wyborcy tego sobie nie życzyli – to w Sejmie jest już projekt nowelizacji kodeksu wyborczego de facto przywracający to, co było dotychczas. Nie bez znaczenia będzie również ewentualne rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie.
Czytaj więcej
Kilka godzin trwało wysłuchanie publiczne poselskiego (PSL) projektu nowelizacji Kodeksu wyborcze...
Kto popiera zniesienie dwukadencyjności w samorządach?
Z dwukadencyjności robi się sprawę ogólnopolską i partyjną. Spór o nią ma bowiem głównie polityczny, a nie prawny czy ideologiczny charakter. Lokalnie, tam gdzie dominuje – często od dziesięcioleci – określona opcja polityczna, jej przeciwnicy popierają wprowadzenie ograniczeń.
I tak, w samorządach zdominowanych przez środowiska związane z obecną koalicją, np. na Pomorzu lub Śląsku, bazę zwolenników zakazu trzeciej kadencji stanowią samorządowcy prawicy. Tam zaś, gdzie od dawna rządzi Prawo i Sprawiedliwość z sojusznikami, np. na Podkarpaciu, liberalno-lewicowa opozycja upatruje w nowym prawie szans na ich pokonanie. Całość tego układu dopełniają jeszcze Polskie Stronnictwo Ludowe – niezmiennie wspierające prawo włodarzy do wielokrotnego kandydowania i organizacje pozarządowe, które przeciwnie dopatrują się w nim przyczyny licznych niedostatków lokalnej demokracji.
Mamy więc do czynienia ze sporem politycznym, który – zgodnie z prawidłami demokracji – rozstrzygną politycy. Wspólnotom samorządowym przyjdzie się z tym pogodzić, choć one przecież zapłacą cenę za ewentualną pomyłkę decydentów z Warszawy.