Reklama

Krzysztof Gawkowski: Państwo musi nałożyć chomąto na głupotę

Kładę na stole ustawę, która daje narzędzia do walki z hejtem i patostreamami, a słyszę o cenzurze. Wolność słowa to nie prawo do robienia wszystkiego bez konsekwencji – mówi Krzysztof Gawkowski, wicepremier i minister cyfryzacji.

Publikacja: 04.12.2025 04:06

Krzysztof Gawkowski, wicepremier i minister cyfryzacji

Krzysztof Gawkowski, wicepremier i minister cyfryzacji

Foto: materiały prasowe

Mijają dwa lata rządów. Tak miało być?

Jest dobrze.

Naprawdę?

Tak. W cyfryzacji jest bardzo dobrze.

A jeżeli chodzi o cały rząd?

W niektórych miejscach jest dobrze, w innych trzeba przyspieszyć, ale na pewno jest to rząd zmiany.

I nie ma takich miejsc, w których jest po prostu źle?

Wolę patrzeć na to inaczej: są obszary, które wymagają poprawy, a nie takie, gdzie dzieje się źle.

Gdzie trzeba poprawić?

Na pewno musimy lepiej zarządzać ochroną zdrowia. Chodzi o zbudowanie u pacjentów poczucia bezpieczeństwa – że nikt nie zostanie pozbawiony możliwości umówienia wizyty. Uważam, że zmiany proponowane przez nową ministrę zdrowia idą w dobrym kierunku. Druga kwestia to wymiar sprawiedliwości. I nie mówię o poziomie rozliczeń, ale o dostępności sądów i czasie trwania postępowań. Musimy przywrócić pewność, że wymiar sprawiedliwości już zawsze będzie działał uczciwie, a nie politycznie. Mimo tych wyzwań, oceniam pracę rządu bardzo dobrze. Często zapomina się o naszych sukcesach – od podwyżek dla nauczycieli na początku kadencji, po wdrażane obecnie polityki społeczne czy modernizację sił zbrojnych. To jest rząd dobrej zmiany dla Polski.

Reklama
Reklama

To dlaczego wyborcy wystawili rządowi czerwoną kartkę i wybrali Karola Nawrockiego na prezydenta?

W ogóle tego nie łączę.

Większość komentatorów i socjologów jednak łączy.

Komentatorzy mogą, politycy nie muszą. Ja nie widzę tu prostego przełożenia, bo Polska była, jest i będzie spolaryzowana. Różnica między Nawrockim a Trzaskowskim wyniosła zaledwie 300 tysięcy głosów. To nie jest tak, że poparcie dla rządu tąpnęło. Liczby stojące za obecną koalicją są mniej więcej takie same, jak te, które odsunęły PiS od władzy. Widocznie półtora roku to za mało, by przygotować grunt pod głębszą zmianę mentalności społecznej. Ale po wygranej Nawrockiego widać wyraźnie, że to kontynuacja twardej polityki PiS, a nie stylu Andrzeja Dudy.

Prezydent ma prawo składać projekty ustaw i bardzo dobrze – szanujemy konstytucję. Ale w tych projektach musi być wskazane źródło finansowania. Koniec z populizmem...

To znaczy?

To kontynuacja marzeń tamtego obozu o rządach autorytarnych. Co ciekawe, nowe sondaże – lepsze dla koalicji rządzącej – wynikają moim zdaniem właśnie z tego. Wyborcy widzą, że prezydent Nawrocki miał być balansem dla rządu, a okazał się przeszkodą w normalnym rządzeniu państwem.

I jak chcecie tę przeszkodę przeskoczyć?

Polityka zero ustępstw.

Czyli?

Prezydent ma prawo składać projekty ustaw i bardzo dobrze – szanujemy konstytucję. Ale w tych projektach musi być wskazane źródło finansowania. Koniec z populizmem polegającym na tym, że krzyczymy o zmianach, ale nie bierzemy odpowiedzialności za to, skąd wziąć na nie pieniądze. Nie da się prowadzić polityki tak, że prezydent koncertuje życzenia po stronie wydatków, a o stronę wpływów ma się martwić rząd. Stąd ostre wystąpienie marszałka Włodzimierza Czarzastego i zapowiedź „weta marszałkowskiego”: jeśli nie chcesz współpracy, to nie będziesz miał jej ani w trybie parlamentarnym, ani w trybie rządowym.

Reklama
Reklama

Prezydent Karol Nawrocki wysyła do rządu jasny sygnał: „chcecie, abym nie wetował, to konsultujcie ze mną ustawy”. Konsultował pan z prezydentem pomysł podatku cyfrowego?

Podatek cyfrowy jest na etapie założeń, wkrótce zostanie przekuty w akt legislacyjny. Rozmawiałem wielokrotnie z zapleczem prezydenta, informując, że pracujemy nad takim rozwiązaniem. Sprawa jest jasna: na stronach ministerstwa opublikowaliśmy analizę, wskazując, które big techy mają płacić i za jakie rodzaje prowadzonej działalności. To podatek wyrównawczy. Chodzi wyłącznie o to, by polskie firmy miały równe szanse w starciu z gigantami z zagranicy. Zatem ten projekt idealnie wpisuje się w retorykę prezydenta. Przecież w kampanii sam mówił, że to niesprawiedliwe, by zagraniczne korporacje nie płaciły w Polsce podatków. Realizuję więc plan, o którym mówił sam Nawrocki.

To skąd obawa o weto?

Gdy słucham zaplecza prezydenta, mam wrażenie, że ulega presji cyfrowych gigantów. A odwracanie głowy od faktu, że dwa duże polskie koncerny medialne płacą więcej podatków niż największe światowe platformy, jest błędem. Te pieniądze wypływają z Polski, a ja mówię: zostawmy je w kraju.

Ile zapłacą big techy?

Szacujemy wpływy na 2–3 mld zł w pierwszych latach.

A później?

Kwoty będą rosły. To naturalne – rośnie e-commerce, przybywa użytkowników mediów społecznościowych, rewolucja cyfrowa przyspiesza. Wpływy budżetowe będą skalowalne wraz z rozwojem rynku. Dlatego wprowadzenie tego podatku teraz jest ważne, bo za 10 lat przewaga świata cyfrowego nad realnym będzie olbrzymia i wówczas będzie to o wiele trudniejsze.

Czytaj więcej

Zbliża się podatek cyfrowy w Polsce. Ile mogą zapłacić amerykańscy giganci?

Tylko czy te pieniądze nie wpadną do budżetowej dziury, by po prostu zasypać deficyt?

Nie, oznaczyliśmy, na co te pieniądze powinny trafić. Są w całości przeznaczone na transformację cyfrową.

Reklama
Reklama

Czyli na co konkretnie?

Na rozwój sztucznej inteligencji, technologie kwantowe, wsparcie produkcji półprzewodników i polskich start-upów.

Piękne słowa, ale prosty dowód, że tak nie będzie – opłata drogowa. Zawarta jest w cenie każdego litra benzyny. I co? Pieniądze, które miały iść na remonty i budowę dróg, tak naprawdę poszły na zasypanie deficytu.

Już wcześniej zapowiadałem, że stworzymy instrument finansowy dla polskich start-upów. Wówczas wątpiono, czy te pieniądze rzeczywiście na to pójdą. A jest 2,8 mld zł, które w kooperacji z Bankiem Gospodarstwa Krajowego trafiają na transformację cyfrową, polityki chmurowe, sztuczną inteligencję i cyberbezpieczeństwo. Wątpiono wtedy: „nie będzie chętnych”. Okazało się, że jest ich bardzo dużo.

Kiedy będzie ustawa?

Celujemy w pierwszy lub drugi tydzień stycznia.

Koalicjanci popierają ten projekt? Minister finansów Andrzej Domański deklarował wcześniej, że nad takim podatkiem nie pracuje.

Zawsze w rządzie znajdą się różne głosy. Ale ja dostałem zielone światło od premiera Donalda Tuska, żebym pracował nad tym projektem. Poinformował mnie w sposób bardzo koleżeński: pracujesz nad ustawą, przedstawiasz projekt, siadamy do rozmów. W Ministerstwie Cyfryzacji była na to przestrzeń, w Ministerstwie Finansów mieli dużo innych obowiązków, więc ja, po prostu, przyjąłem na siebie tę odpowiedzialność, aby ten akt legislacyjny przygotować. To realna pomoc dla resortu finansów, a nie konkurencja. Spory o stawki czy inżynierię finansową rozstrzygniemy w toku prac, ale najważniejsze, że przestaliśmy zamykać oczy na problem. To podobna sytuacja jak z nielegalnymi treściami w sieci.

Prezydent zdaje się sugerować, że problemu nie ma.

Jak nie ma? Patostreamy, dezinformacja, pornografia dziecięca – to wymysły Gawkowskiego czy realne zagrożenia?

Reklama
Reklama

I tu również spodziewa się pan weta?

Słyszę takie zapowiedzi i jestem zdumiony. Przecież w ostatnich tygodniach, gdy w internecie obrażano córkę prezydenta, atakowano jego żonę, a jemu samemu grożono śmiercią – interweniowałem osobiście we wszystkich tych sprawach. Żądałem od platform usuwania tych treści. Dziś kładę na stole ustawę, która daje systemowe narzędzia do walki z hejtem i patostreamami, a słyszę o cenzurze. To absurd. W życiu realnym za znieważenie czy groźby ponosi się karę, a w internecie ma panować bezkarność? Wolność słowa to nie to samo, co prawo do robienia wszystkiego bez konsekwencji.

Czytaj więcej

Wojna na torach, wojna w sieci. Potężny atak rosyjskiej dezinformacji

Jak zamierzacie w takim razie z tym walczyć?

Dezinformacja staje się dzisiaj jednym z kluczowych elementów odporności państwa i przeciwdziałanie jej jest tak samo ważne jak przeciwdziałanie cyberzagrożeniu.

Na razie sukcesy są raczej umiarkowane.

Nieprawda. Jesteśmy dziś chyba najlepiej zorganizowanym państwem w Europie pod tym względem. Przykład? Incydent z wlatywaniem rosyjskich dronów w polską przestrzeń powietrzną. Udało nam się wygasić wrogie narracje w ciągu 12 godzin.

To było raczej dłużej.

Mamy dane i raporty, które to potwierdzają. Te narracje całkiem nie znikają, one się wygaszają, to znaczy przestają dominować i rezonować w przestrzeni publicznej, ich zasięgi spadają. W innych krajach, jak Niemcy czy Włochy, zajmuje to 48, a nawet 72 godziny.

Reklama
Reklama

W walce z dezinformacją problem jest dziś bardziej organizacyjny, kompetencyjny czy proceduralny? Czy też potrzebujemy swoistego legionu do walki z dezinformacją?

Ani jedno, ani drugie. Chodzi o kompetencje cyfrowe. W ostatnich latach jako społeczeństwo zachłysnęliśmy się technologią. Internet to było tylko dobro: łatwiejsza praca, szybkie streamy, gry, infosfera na własnym urządzeniu. Nie realizowaliśmy programów, które miały nauczyć, że technologie ICT niosą też niebezpieczeństwa: po pierwsze twarde cyberzagrożenia, po drugie miękkie, czyli dezinformację. Nie nauczyliśmy się rozpoznawać fałszu. Dopiero nasze ministerstwo po raz pierwszy w historii zrobiło ogólnopolskie, zasięgowe kampanie dotyczące dezinformacji. Ministerstwo Cyfryzacji wydaje w tym roku na ten cel najwięcej środków od pięciu lat.

Ile?

25 mln zł. W przyszłym roku będzie jeszcze więcej. Dla porównania: w 2024 r. było to 19 mln, wcześniej 14 mln, a w 2022 r. 11 mln zł. Z roku na rok tych pieniędzy będzie przybywać, bo nikt wcześniej nie rysował dezinformacji na mapie zagrożeń. Dlatego tak dużo mówię o ustawie o usługach cyfrowych (DSA) i prezydencie, bo to musi iść w parze: kampanie społeczne i legislacja. Platformy społecznościowe nie są dziś trzymane za gardło żadnym prawem. Dlaczego? Bo DSA przyjęto w ponad 20 państwach UE, ale w Polsce nie.

Dezinformacja jest częścią cyberwojny. Jeżeli pojawiają się głosy o cenzurze, to pytam: czy cenzurą jest usuwanie treści mówiących, że Ukraina wysłała drony, by zaatakować Polskę? Nie, to jest fałsz, który trzeba usunąć. Czy jeśli kierowcy lubią jeździć 200 km/h, to mamy zmienić kodeks drogowy i na to zezwolić? Nie. Państwo musi nałożyć chomąto na głupotę. Jak się tego nie zrobi, wszyscy będziemy mieli problem.

Nieoficjalnie mówi się, że wśród europejskich członków NATO rozważa się koniec z nadstawianiem policzka i „oddanie” w adekwatny sposób. Czy u nas pojawia się myślenie, by na akty dezinformacji odpowiedzieć Moskwie i Mińskowi tym samym?

Powiem tak, Polska ma wszelkie siły i środki, by realizować polską rację stanu. Działamy w ramach współpracy z państwami NATO, ale nie ujawniamy tego, co robimy. Nie chodzi o to, by o tym mówić, tylko żeby być skutecznym. Polska jest dziś w cyberprzestrzeni skuteczna i doceniają to partnerzy, którzy traktują nas jako swój wysunięty „lotniskowiec cyfrowy” na Wschodzie.

Ile wydaliśmy w tym roku na cyberobronę?

Wspólnie z wojskiem, w różnych aspektach, ponad 4 mld zł. Po pierwsze, na koordynację, bo to kluczowy element. Mamy Połączone Centrum Operacji Cyberbezpieczeństwa – wojskowe i cywilne – które pracuje 24 godziny na dobę. Wymiana informacji o incydentach odbywa się w czasie rzeczywistym. To unikat w skali Europy. Po drugie – wydatki na luki kompetencyjne i sprzętowe. Przez lata w samorządach cyberbezpieczeństwo było na końcu priorytetów. Wiadomo, nową drogę, chodnik czy autobus widać bardziej niż serwery. Dlatego uruchomiliśmy program „Cyberbezpieczny samorząd”.

Reklama
Reklama

Ale ten program to kropla w morzu potrzeb. To „tylko” 1,5 mld zł.

Ale od czegoś trzeba zacząć. Nie znajdziemy nagle 100 mld zł. To jak ze schronami, których przez lata nie budowano – proces musi ruszyć. Gdy w 2025 r. zobaczyliśmy ataki na wodociągi i kanalizację, przygotowaliśmy program dedykowany tym przedsiębiorstwom – to kolejne – ponad 300 mln zł, a może będzie nawet więcej. Teraz przygotowujemy programy dla energetyki. A są jeszcze „Cyberbezpieczny rząd”, czyli pieniądze dla instytucji centralnych i urzędów wojewódzkich. Wprowadzamy elektroniczne zarządzanie dokumentacją EZDRP dla 2000 instytucji. Odchodzimy od rozproszonych systemów na rzecz jednego, bezpieczniejszego. Luki kompetencyjnej z ostatnich 20 lat nie przeskoczymy w rok, ale mamy najwyższe historycznie wydatki na cyberbezpieczeństwo. Udało się też wpisać polskie projekty do unijnego programu SAFE. Pieniędzy nie zabraknie, trzeba je tylko dobrze wydawać. Dodatkowo zwiększyliśmy o 100 proc. wydatki na fundusz cyberbezpieczeństwa, bo nie tylko sprzęt jest ważny, ale też ludzie. Chodzi o utrzymanie ludzi dobrymi zarobkami, żeby nie uciekali do biznesu.

Widać efekty?

Jeśli urzędnik zarabia 6–8 tys. zł na rękę, a po roku zdobywania doświadczenia może odejść do firmy za dwa razy tyle, to mamy problem. I o tym trzeba głośno mówić.

Utrzymujemy ludzi, to ważne. Ale rynek pędzi. W sektorze ICT w Polsce pracuje ponad 800 tys. osób, a wciąż brakuje 200 tys. specjalistów. Do 2035 r. liczba tych osób wzrośnie do 1,6 mln. Kształcimy ich, ale biznes wciąż ich podbiera. Administracja, żeby utrzymać fachowca w tej branży, powinna płacić do ręki 20 tys. zł, a to dziś nieosiągalne. I to jest odpowiedź, dlaczego tak trudno przejść transformację cyfrową. Jeśli urzędnik zarabia 6–8 tys. zł na rękę, a po roku zdobywania doświadczenia może odejść do firmy za dwa razy tyle, to mamy problem. I o tym trzeba głośno mówić.

Rozmawiał pan z Rafałem Brzoską o Baltic AI Gigafactory? Prezes InPostu zadeklarował gotowość inwestycji nawet 100 mln euro w ten projekt.

Rozmawiamy ze wszystkimi, którzy chcą inwestować, bo taka fabryka sztucznej inteligencji byłaby dla Polski olbrzymim skokiem rozwojowym. Mamy już sukcesy: jesteśmy jednym z trzech państw w Europie – obok Niemiec i Hiszpanii – które mają dwie „zwykłe” fabryki AI. Gdy przychodziłem do urzędu, mówiono, że jedna się nie uda. Mamy dwie. Teraz walczymy o gigafabrykę. Do naszego konsorcjum Baltic AI Gigafactory, w którym są Litwa, Łotwa i Estonia, dołączył nowy partner – Czechy. Patrzą na Polskę i widzą, że wspólnie w regionie możemy zdziałać więcej.

O lokalizację stara się 16 państw, w grze jest blisko 80 projektów. Jakie mamy szanse?

Polska, zyskując kolejnego partnera, mając w konsorcjum kraje bałtyckie oraz dwie tworzone fabryki AI w Krakowie i Poznaniu, staje się poważnym kandydatem. Możemy być hubem dla tej części Europy. Gramy o pełną pulę. Tu nie można mieć „miękkich nóg” i zastanawiać się, czy powinniśmy. To po prostu trzeba zrobić.

O jakich pieniądzach i jakiej perspektywie czasowej mówimy?

To kwestia trzech, czterech lat. Polska gigafabryka będzie kosztować ok. 3 mld euro. 65 proc. tej kwoty ma pochodzić z sektora prywatnego, a 35 proc. z publicznego, z czego połowę zapewni Komisja Europejska. Najważniejsze to spiąć finansowanie i doprowadzić projekt do finału. To analogiczna sytuacja jak z Euro 2012. Wielu mówiło: „Nie wybudują, nie powstanie”. Stadiony powstały, impreza się odbyła. Czy były niedoróbki? Były. Czy się kłóciliśmy? Tak. Ale finał jest taki, że infrastruktura została. Tu będzie tak samo. Mogą być spory o lokalizację czy szczegóły, ale jak gigafabryka powstanie, to już będzie.

Jakie lokalizacje są rozpatrywane?

Jest pięć propozycji. O wyborze zdecyduje komisja, biorąc pod uwagę m.in. dostęp do odpowiednich mocy energetycznych, bo to kluczowe przy takim przedsięwzięciu oraz zaplecze kompetencyjne i uniwersyteckie.

Śląsk?

Wśród propozycji są m.in. Kraków, Poznań, Wrocław. Decyzja zapadnie merytorycznie w zespole projektowym. To nie jest tak, że ministerstwo czy rząd sterują tym ręcznie.

A jeśli chodzi o wkład publiczny – ma pan promesę od dysponentów budżetowych pieniędzy?

Mamy polityczną promesę, że powinniśmy to robić. To ważny element strategii całego rządu.

Co z organem nadzoru rynku AI w Polsce, który ma powstać zgodnie z AI Act? Gdzie zostanie umiejscowiony?

To organ niezbędny dla rozwoju i bezpieczeństwa sztucznej inteligencji. Nie chciałbym, żebyśmy sprowadzali go wyłącznie do roli „nadzorcy” modeli i algorytmów. To także pole rozwojowe. Sztuczna inteligencja wejdzie choćby do wymiaru sprawiedliwości, więc musimy zbudować do niej społeczne zaufanie. Za kilka tygodni do mObywatela trafi wirtualny asystent oparty na polskim modelu językowym PLLuM. Musimy przyzwyczaić ludzi, że to nie jest drugi ChatGPT do luźnych pogawędek, ale narzędzie, które pomoże załatwić konkretną sprawę urzędową, poprowadzi obywatela za rękę. Musimy uczyć, czym są modele krajowe i dlaczego są bezpieczniejsze. W tym kontekście rozmawiamy o powołaniu Komisji Rozwoju i Bezpieczeństwa Sztucznej Inteligencji. Miałaby ona stymulować rynek, wskazywać obszary wymagające zarządzania, ale też pilnować, by AI nie była wykorzystywana przeciwko ludziom.

Wasz projekt zakłada, że ta Komisja będzie organem kolegialnym, złożonym z przedstawicieli rządu, rzeczników praw i regulatorów. W resorcie finansów liczono jednak, że nadzór przejmie UKE. To zła koncepcja?

Trzeba patrzeć na model zarządzania Urzędem Komunikacji Elektronicznej. Wkładamy tam coraz więcej funkcji. UKE stworzono do rynku telekomunikacyjnego, pocztowego i łączności. My to już rozszerzyliśmy, wyznaczając ten urząd do roli Koordynatora ds. Usług Cyfrowych w ramach aktu o usługach cyfrowych (DSA). To już są trzy potężne „nogi”, a dołożenie kolejnej kłóciłoby się z logiką. Zamiast skupić się na rozwoju i bezpieczeństwie AI, zajmowalibyśmy się przenoszeniem etatów.

Ile w najbliższych latach zainwestujecie w ten podstawowy model językowy dla administracji, czyli PLLuM?

Miliony złotych.

Mało.

Nieprawda. Podjęliśmy strategiczną decyzję: inwestujemy kilkadziesiąt milionów złotych w pierwszym roku (2024), a następnie w 2025 r., by stworzyć otwarty, polski model językowy. Ale jestem też zwolennikiem wspierania drugiego polskiego projektu – Bielika.

Czytaj więcej

Sebastian Kondracki: Bielik AI ma już milion pobrań. I w żadnym wypadku nie jest na sprzedaż

Jak rząd wyobraża sobie takie wsparcie?

Choćby przez różne wdrożenia. Uważam, że na rynku jest miejsce dla obu modeli. PLLuM jest dedykowany administracji – ma wspierać urzędy, od gminy po województwo, odciążać urzędników w procesach decyzyjnych i przyspieszać obsługę spraw. Będzie rósł i uczył się wraz z urzędami. Bielik może rozwijać się równolegle w innych obszarach.

Czym w 2026 r. zaskoczy nas mObywatel?

Ten rok był rekordowy: dowód dla dziecka, zgłoszenie utraty paszportu, mStłuczka, legitymacja szkolna, doktorancka, legitymacja nauczyciela. W planach na lata 2026–2027 mówimy o możliwości rejestracji czy zbyciu pojazdu, chcemy też uczynić z mObywatela hub edukacyjny. Chodzi o możliwość sprawdzania ocen i dzienniczka uczniowskiego – rozwiązanie skorelowane z mObywatelem Juniorem w jednej aplikacji rządowej. To odciążyłoby od płatności szkoły i jednocześnie rodziców, którzy mieliby aplikację rządową. Dodatkowo – mObywatel będzie nośnikiem europejskiej tożsamości cyfrowej – będzie pomagał załatwiać sprawy w każdym kraju UE i podróżować po Unii.

A co z e-rejestracją do lekarza? System będzie powiązany z mObywatelem?

Pracujemy nad tym. To byłby trzeci krok milowy polskiej cyfryzacji. Jeśli to zrobimy, wskoczymy na zupełnie inny poziom w Europie. To spowoduje odciążenie rejestracji w przychodniach, znikną kolejki, system będzie widział, kto rezygnuje z wizyty, co usprawni zarządzanie terminami w całym e-Zdrowiu.

W 2026 roku?

To perspektywa 2026–2027, bo to proces. To się samo nie zrobi, wymaga potężnej logistyki. Przypominam, jak było z e-Doręczeniami. Gdy przyszedłem do resortu, projekt był w rozsypce, doradzano mi, żeby go porzucić. I co? Wdrożyliśmy system, wysłano już ponad 35 milionów przesyłek. Teraz przed nami kolejna kluczowa data, bo na rynek wchodzi większa pula.

I będzie kryzys?

Szykuj się na kryzys, a wtedy pójdzie jak po maśle. Trzymam kciuki za Pocztę Polską, która jest operatorem wyznaczonym. Ale o co w tym chodzi? O zasoby. Musi być sprzęt, serwery, bazy danych i odpowiednia moc obliczeniowa, by obsłużyć te 100 czy 200 milionów e-doręczeń.

Brzmi, jakby pan poganiał tych, którzy powinni to już dawno zrobić.

Tak. W ubiegłym tygodniu spotkałem się z prezesem Poczty Polskiej Sebastianem Mikoszem. On mówi o konieczności finansowania, a ja ten problem adresuję – rozmawiałem już z ministrem aktywów państwowych, że Poczta potrzebuje pieniędzy, by to udźwignąć. Tak postępuje odpowiedzialny minister: diagnozuje problemy i organizuje spotkania, by je rozwiązać.

Tyle że to nie są problemy do rozwiązania w miesiąc, czyli w styczniu będą kłopoty.

Niekoniecznie. Wszystko zależy od obciążenia systemu. Jestem zwolennikiem działania. Jesteśmy tak scyfryzowanym państwem, że damy radę.

Na jakim etapie jest strategia cyfryzacji państwa do 2035 r.?

Jesteśmy na ścieżce rządowej. Zaczął się etap konsultacji. Zbliżamy się do momentu przyjęcia dokumentu przez Radę Ministrów.

Kiedy to nastąpi?

W przyszłym roku. Planowaliśmy, że w połowie kadencji będziemy gotowi, by rząd przyjął strategię, i tego się trzymamy. Ale powiedzmy sobie uczciwie: ona już jest realizowana. Pierwsze polskie satelity są na orbicie, środki na cyberbezpieczeństwo zostały zabezpieczone, kompetencje cyfrowe są rozwijane. Wizja, którą ogłosiliśmy dwa lata temu, jest aktualna.

Co dla pana oznacza suwerenność technologiczna?

To, że Polska ma potencjał do samodzielnego tworzenia technologii, a jednocześnie nie jest uzależniona od innych w takim stopniu, byśmy musieli polegać wyłącznie na rozwiązaniach pod obcymi flagami.

Czytaj więcej

Amerykańskie big techy mogą tracić w Europie. UE walczy o suwerenność

Na początku roku mieliśmy wizyty prezesów Google’a, Microsoftu, ogłaszali wielkie inwestycje…

Oni ogłaszają inwestycje, a my robimy swoje. Nie jestem fanem big techów, podatek cyfrowy jest tego najlepszym dowodem. Oczywiście spotykam się z nimi, tak samo spotykam się z telekomami czy z polskimi firmami. Jak wyjeżdżam na spotkania zagraniczne, zabieram ze sobą polski biznes. Jestem od tego, by wspierać polski kapitał, polską myśl technologiczną i nasze instytucje. To, że wielkie korporacje chcą tu być i zarabiać – rozumiem, mają do tego prawo, tak jak wszędzie na świecie, ale mówię im wprost: uczciwie i na równych zasadach. A Polska równolegle rozwija swoje zasoby – polityki chmurowe, centra danych, fabryki sztucznej inteligencji – właśnie po to, by nie być od nikogo uzależnionym.

I na koniec… kto będzie szefem Nowej Lewicy?

Wybiorą ci, którzy przyjadą na kongres 14 grudnia. Ambicje zgłosili: Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Tomasz Trela, Marcin Kulasek i ja. Decyzji nie podjął jeszcze Włodzimierz Czarzasty. W tej grupie upatrywałbym lidera.

W tej grupie bez Włodzimierza Czarzastego czy z nim?

Z tego, co rozmawiałem z Włodkiem, swoje decyzje podejmie w ostatnim tygodniu przed wyborami.

A może Włodzimierz Czarzasty powinien już przekazać władzę młodszym?

Włodzimierz Czarzasty ma dzisiaj dobry czas. Został marszałkiem Sejmu, notuje wzrosty sondażowe. Pokazuje, że w polskim parlamencie rządzi marszałek i koalicja, a nie prezydent, który być może ma ambicje być królem. To na pewno służy marszałkowi.

Skoro o zmianach mowa… kilka miesięcy temu mówiło się o potencjalnej zmianie w fotelu premiera na drugą część kadencji.

Tusk jak to Tusk – przetrwał wszystkich. Zobaczył, kto w międzyczasie chciał wbić mu sztylet, a teraz okazuje się, że Platforma zyskuje i rząd zyskuje. Mówiłem to pół roku temu, gdy niektórzy wieszczyli koniec Tuska. On ma doświadczenie. Przetrwał niejeden kryzys. Wie, że nie liczy się to, co dzieje się w jednym miesiącu, ale trend roczny czy dwuletni.

Biznes
Amerykańskie stowarzyszenie wyrzuca ekonomistę Larry’ego Summersa za związki z Epsteinem
Biznes
Akademia Leona Koźmińskiego wśród najlepszych szkół biznesu w Europie
Biznes
UOKiK ukarał Vectrę. Kwota jest porażająca
Biznes
EBC blokuje kredyt dla Ukrainy, wojna z chińszczyzną, strach OpenAI przed Google
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Biznes
Asseco bije rekordy wyników. Czy inwestorzy mogą liczyć na kolejną hossę?
Materiał Promocyjny
Nowa era budownictwa: roboty w służbie ludzi i środowiska
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama