Ale ten program to kropla w morzu potrzeb. To „tylko” 1,5 mld zł.
Ale od czegoś trzeba zacząć. Nie znajdziemy nagle 100 mld zł. To jak ze schronami, których przez lata nie budowano – proces musi ruszyć. Gdy w 2025 r. zobaczyliśmy ataki na wodociągi i kanalizację, przygotowaliśmy program dedykowany tym przedsiębiorstwom – to kolejne – ponad 300 mln zł, a może będzie nawet więcej. Teraz przygotowujemy programy dla energetyki. A są jeszcze „Cyberbezpieczny rząd”, czyli pieniądze dla instytucji centralnych i urzędów wojewódzkich. Wprowadzamy elektroniczne zarządzanie dokumentacją EZDRP dla 2000 instytucji. Odchodzimy od rozproszonych systemów na rzecz jednego, bezpieczniejszego. Luki kompetencyjnej z ostatnich 20 lat nie przeskoczymy w rok, ale mamy najwyższe historycznie wydatki na cyberbezpieczeństwo. Udało się też wpisać polskie projekty do unijnego programu SAFE. Pieniędzy nie zabraknie, trzeba je tylko dobrze wydawać. Dodatkowo zwiększyliśmy o 100 proc. wydatki na fundusz cyberbezpieczeństwa, bo nie tylko sprzęt jest ważny, ale też ludzie. Chodzi o utrzymanie ludzi dobrymi zarobkami, żeby nie uciekali do biznesu.
Widać efekty?
Jeśli urzędnik zarabia 6–8 tys. zł na rękę, a po roku zdobywania doświadczenia może odejść do firmy za dwa razy tyle, to mamy problem. I o tym trzeba głośno mówić.
Utrzymujemy ludzi, to ważne. Ale rynek pędzi. W sektorze ICT w Polsce pracuje ponad 800 tys. osób, a wciąż brakuje 200 tys. specjalistów. Do 2035 r. liczba tych osób wzrośnie do 1,6 mln. Kształcimy ich, ale biznes wciąż ich podbiera. Administracja, żeby utrzymać fachowca w tej branży, powinna płacić do ręki 20 tys. zł, a to dziś nieosiągalne. I to jest odpowiedź, dlaczego tak trudno przejść transformację cyfrową. Jeśli urzędnik zarabia 6–8 tys. zł na rękę, a po roku zdobywania doświadczenia może odejść do firmy za dwa razy tyle, to mamy problem. I o tym trzeba głośno mówić.
Rozmawiał pan z Rafałem Brzoską o Baltic AI Gigafactory? Prezes InPostu zadeklarował gotowość inwestycji nawet 100 mln euro w ten projekt.
Rozmawiamy ze wszystkimi, którzy chcą inwestować, bo taka fabryka sztucznej inteligencji byłaby dla Polski olbrzymim skokiem rozwojowym. Mamy już sukcesy: jesteśmy jednym z trzech państw w Europie – obok Niemiec i Hiszpanii – które mają dwie „zwykłe” fabryki AI. Gdy przychodziłem do urzędu, mówiono, że jedna się nie uda. Mamy dwie. Teraz walczymy o gigafabrykę. Do naszego konsorcjum Baltic AI Gigafactory, w którym są Litwa, Łotwa i Estonia, dołączył nowy partner – Czechy. Patrzą na Polskę i widzą, że wspólnie w regionie możemy zdziałać więcej.
O lokalizację stara się 16 państw, w grze jest blisko 80 projektów. Jakie mamy szanse?
Polska, zyskując kolejnego partnera, mając w konsorcjum kraje bałtyckie oraz dwie tworzone fabryki AI w Krakowie i Poznaniu, staje się poważnym kandydatem. Możemy być hubem dla tej części Europy. Gramy o pełną pulę. Tu nie można mieć „miękkich nóg” i zastanawiać się, czy powinniśmy. To po prostu trzeba zrobić.
O jakich pieniądzach i jakiej perspektywie czasowej mówimy?
To kwestia trzech, czterech lat. Polska gigafabryka będzie kosztować ok. 3 mld euro. 65 proc. tej kwoty ma pochodzić z sektora prywatnego, a 35 proc. z publicznego, z czego połowę zapewni Komisja Europejska. Najważniejsze to spiąć finansowanie i doprowadzić projekt do finału. To analogiczna sytuacja jak z Euro 2012. Wielu mówiło: „Nie wybudują, nie powstanie”. Stadiony powstały, impreza się odbyła. Czy były niedoróbki? Były. Czy się kłóciliśmy? Tak. Ale finał jest taki, że infrastruktura została. Tu będzie tak samo. Mogą być spory o lokalizację czy szczegóły, ale jak gigafabryka powstanie, to już będzie.
Jakie lokalizacje są rozpatrywane?
Jest pięć propozycji. O wyborze zdecyduje komisja, biorąc pod uwagę m.in. dostęp do odpowiednich mocy energetycznych, bo to kluczowe przy takim przedsięwzięciu oraz zaplecze kompetencyjne i uniwersyteckie.
Śląsk?
Wśród propozycji są m.in. Kraków, Poznań, Wrocław. Decyzja zapadnie merytorycznie w zespole projektowym. To nie jest tak, że ministerstwo czy rząd sterują tym ręcznie.
A jeśli chodzi o wkład publiczny – ma pan promesę od dysponentów budżetowych pieniędzy?
Mamy polityczną promesę, że powinniśmy to robić. To ważny element strategii całego rządu.
Co z organem nadzoru rynku AI w Polsce, który ma powstać zgodnie z AI Act? Gdzie zostanie umiejscowiony?
To organ niezbędny dla rozwoju i bezpieczeństwa sztucznej inteligencji. Nie chciałbym, żebyśmy sprowadzali go wyłącznie do roli „nadzorcy” modeli i algorytmów. To także pole rozwojowe. Sztuczna inteligencja wejdzie choćby do wymiaru sprawiedliwości, więc musimy zbudować do niej społeczne zaufanie. Za kilka tygodni do mObywatela trafi wirtualny asystent oparty na polskim modelu językowym PLLuM. Musimy przyzwyczaić ludzi, że to nie jest drugi ChatGPT do luźnych pogawędek, ale narzędzie, które pomoże załatwić konkretną sprawę urzędową, poprowadzi obywatela za rękę. Musimy uczyć, czym są modele krajowe i dlaczego są bezpieczniejsze. W tym kontekście rozmawiamy o powołaniu Komisji Rozwoju i Bezpieczeństwa Sztucznej Inteligencji. Miałaby ona stymulować rynek, wskazywać obszary wymagające zarządzania, ale też pilnować, by AI nie była wykorzystywana przeciwko ludziom.
Wasz projekt zakłada, że ta Komisja będzie organem kolegialnym, złożonym z przedstawicieli rządu, rzeczników praw i regulatorów. W resorcie finansów liczono jednak, że nadzór przejmie UKE. To zła koncepcja?
Trzeba patrzeć na model zarządzania Urzędem Komunikacji Elektronicznej. Wkładamy tam coraz więcej funkcji. UKE stworzono do rynku telekomunikacyjnego, pocztowego i łączności. My to już rozszerzyliśmy, wyznaczając ten urząd do roli Koordynatora ds. Usług Cyfrowych w ramach aktu o usługach cyfrowych (DSA). To już są trzy potężne „nogi”, a dołożenie kolejnej kłóciłoby się z logiką. Zamiast skupić się na rozwoju i bezpieczeństwie AI, zajmowalibyśmy się przenoszeniem etatów.
Ile w najbliższych latach zainwestujecie w ten podstawowy model językowy dla administracji, czyli PLLuM?
Miliony złotych.
Mało.
Nieprawda. Podjęliśmy strategiczną decyzję: inwestujemy kilkadziesiąt milionów złotych w pierwszym roku (2024), a następnie w 2025 r., by stworzyć otwarty, polski model językowy. Ale jestem też zwolennikiem wspierania drugiego polskiego projektu – Bielika.
Jak rząd wyobraża sobie takie wsparcie?
Choćby przez różne wdrożenia. Uważam, że na rynku jest miejsce dla obu modeli. PLLuM jest dedykowany administracji – ma wspierać urzędy, od gminy po województwo, odciążać urzędników w procesach decyzyjnych i przyspieszać obsługę spraw. Będzie rósł i uczył się wraz z urzędami. Bielik może rozwijać się równolegle w innych obszarach.
Czym w 2026 r. zaskoczy nas mObywatel?
Ten rok był rekordowy: dowód dla dziecka, zgłoszenie utraty paszportu, mStłuczka, legitymacja szkolna, doktorancka, legitymacja nauczyciela. W planach na lata 2026–2027 mówimy o możliwości rejestracji czy zbyciu pojazdu, chcemy też uczynić z mObywatela hub edukacyjny. Chodzi o możliwość sprawdzania ocen i dzienniczka uczniowskiego – rozwiązanie skorelowane z mObywatelem Juniorem w jednej aplikacji rządowej. To odciążyłoby od płatności szkoły i jednocześnie rodziców, którzy mieliby aplikację rządową. Dodatkowo – mObywatel będzie nośnikiem europejskiej tożsamości cyfrowej – będzie pomagał załatwiać sprawy w każdym kraju UE i podróżować po Unii.
A co z e-rejestracją do lekarza? System będzie powiązany z mObywatelem?
Pracujemy nad tym. To byłby trzeci krok milowy polskiej cyfryzacji. Jeśli to zrobimy, wskoczymy na zupełnie inny poziom w Europie. To spowoduje odciążenie rejestracji w przychodniach, znikną kolejki, system będzie widział, kto rezygnuje z wizyty, co usprawni zarządzanie terminami w całym e-Zdrowiu.
W 2026 roku?
To perspektywa 2026–2027, bo to proces. To się samo nie zrobi, wymaga potężnej logistyki. Przypominam, jak było z e-Doręczeniami. Gdy przyszedłem do resortu, projekt był w rozsypce, doradzano mi, żeby go porzucić. I co? Wdrożyliśmy system, wysłano już ponad 35 milionów przesyłek. Teraz przed nami kolejna kluczowa data, bo na rynek wchodzi większa pula.
I będzie kryzys?
Szykuj się na kryzys, a wtedy pójdzie jak po maśle. Trzymam kciuki za Pocztę Polską, która jest operatorem wyznaczonym. Ale o co w tym chodzi? O zasoby. Musi być sprzęt, serwery, bazy danych i odpowiednia moc obliczeniowa, by obsłużyć te 100 czy 200 milionów e-doręczeń.
Brzmi, jakby pan poganiał tych, którzy powinni to już dawno zrobić.
Tak. W ubiegłym tygodniu spotkałem się z prezesem Poczty Polskiej Sebastianem Mikoszem. On mówi o konieczności finansowania, a ja ten problem adresuję – rozmawiałem już z ministrem aktywów państwowych, że Poczta potrzebuje pieniędzy, by to udźwignąć. Tak postępuje odpowiedzialny minister: diagnozuje problemy i organizuje spotkania, by je rozwiązać.
Tyle że to nie są problemy do rozwiązania w miesiąc, czyli w styczniu będą kłopoty.
Niekoniecznie. Wszystko zależy od obciążenia systemu. Jestem zwolennikiem działania. Jesteśmy tak scyfryzowanym państwem, że damy radę.
Na jakim etapie jest strategia cyfryzacji państwa do 2035 r.?
Jesteśmy na ścieżce rządowej. Zaczął się etap konsultacji. Zbliżamy się do momentu przyjęcia dokumentu przez Radę Ministrów.
Kiedy to nastąpi?
W przyszłym roku. Planowaliśmy, że w połowie kadencji będziemy gotowi, by rząd przyjął strategię, i tego się trzymamy. Ale powiedzmy sobie uczciwie: ona już jest realizowana. Pierwsze polskie satelity są na orbicie, środki na cyberbezpieczeństwo zostały zabezpieczone, kompetencje cyfrowe są rozwijane. Wizja, którą ogłosiliśmy dwa lata temu, jest aktualna.
Co dla pana oznacza suwerenność technologiczna?
To, że Polska ma potencjał do samodzielnego tworzenia technologii, a jednocześnie nie jest uzależniona od innych w takim stopniu, byśmy musieli polegać wyłącznie na rozwiązaniach pod obcymi flagami.
Na początku roku mieliśmy wizyty prezesów Google’a, Microsoftu, ogłaszali wielkie inwestycje…
Oni ogłaszają inwestycje, a my robimy swoje. Nie jestem fanem big techów, podatek cyfrowy jest tego najlepszym dowodem. Oczywiście spotykam się z nimi, tak samo spotykam się z telekomami czy z polskimi firmami. Jak wyjeżdżam na spotkania zagraniczne, zabieram ze sobą polski biznes. Jestem od tego, by wspierać polski kapitał, polską myśl technologiczną i nasze instytucje. To, że wielkie korporacje chcą tu być i zarabiać – rozumiem, mają do tego prawo, tak jak wszędzie na świecie, ale mówię im wprost: uczciwie i na równych zasadach. A Polska równolegle rozwija swoje zasoby – polityki chmurowe, centra danych, fabryki sztucznej inteligencji – właśnie po to, by nie być od nikogo uzależnionym.
I na koniec… kto będzie szefem Nowej Lewicy?
Wybiorą ci, którzy przyjadą na kongres 14 grudnia. Ambicje zgłosili: Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Tomasz Trela, Marcin Kulasek i ja. Decyzji nie podjął jeszcze Włodzimierz Czarzasty. W tej grupie upatrywałbym lidera.
W tej grupie bez Włodzimierza Czarzastego czy z nim?
Z tego, co rozmawiałem z Włodkiem, swoje decyzje podejmie w ostatnim tygodniu przed wyborami.
A może Włodzimierz Czarzasty powinien już przekazać władzę młodszym?
Włodzimierz Czarzasty ma dzisiaj dobry czas. Został marszałkiem Sejmu, notuje wzrosty sondażowe. Pokazuje, że w polskim parlamencie rządzi marszałek i koalicja, a nie prezydent, który być może ma ambicje być królem. To na pewno służy marszałkowi.
Skoro o zmianach mowa… kilka miesięcy temu mówiło się o potencjalnej zmianie w fotelu premiera na drugą część kadencji.
Tusk jak to Tusk – przetrwał wszystkich. Zobaczył, kto w międzyczasie chciał wbić mu sztylet, a teraz okazuje się, że Platforma zyskuje i rząd zyskuje. Mówiłem to pół roku temu, gdy niektórzy wieszczyli koniec Tuska. On ma doświadczenie. Przetrwał niejeden kryzys. Wie, że nie liczy się to, co dzieje się w jednym miesiącu, ale trend roczny czy dwuletni.