Nie żeby to były wielkie wydarzenia, ale w tygodniu jakoś stale nie ma czasu na ich odnotowanie. Na przykład, po raz pierwszy mam ochotę szczerze pogratulować Januszowi Palikotowi. Byłemu kapciowemu Tuska, później oficjalnie tworzącemu opozycyjną alternatywę wobec niego, udało się coś, co przez lata wydawało się niewyobrażalne: prześcignąć Jarosława Kaczyńskiego w konkurencji „polityk, któremu najbardziej nie ufamy". I na tym sukcesie pajac z Biłgoraja najwyraźniej nie zamierza poprzestać, bo właśnie lansuje swoje kolejne wcielenie: patrona drobnej przedsiębiorczości. Ja się nie mogę doczekać, kiedy Palikot pójdzie śladami pana Grodzkiego i po stosownej kuracji hormonalnej oraz amputacji (a nie wydaje mi się, żeby było wiele do amputowania) zawalczy o przywództwo ruchu kobiecego.
W kategorii pajacowania trzeba jednak przyznać, że wyrosła Palikotowi ostra konkurencja ? redaktor Cezary Łazarewicz, który podłym tekstem w lisowym, brukowym „Newsweeku" zapracował sobie na tytuł „dziennikarskiej hieny" wystąpił przeciwko Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich z pozwem sądowym. Dołączył w ten sposób do stale rosnącej rzeszy miejscowych pieniaczy, i to od razu z przytupem godnym producenta filmidła „Kac Wawa", który pozwał recenzenta za zjechanie wspomnianego dzieła. Pieniacze sami w sobie są oczywiście śmieszni, problemem są sądy, które zamiast spuszczać ich na drzewo, potrafią zasądzać wyroki tyleż groteskowe, co haniebne i groźne. Nie tak dawno zdarzyło się (opiszę tę historię w wolnej chwili szerzej, na razie tylko zasygnalizuję), że na pewnej uczelni zgłoszono pewnego, nazwijmy go, naukowca, do tytułu doktora honoris causa. Podczas obrad gremium przyznającego zaszczytne tytuły wystąpiła uznana pani profesor i przypomniała, iż wspomniany pan w stanie wojennym zachowywał się wyjątkowo podle (co jest świętą i przez nikogo nie kwestionowaną prawdą). Pod wpływem jej perswazji od uhonorowania go odstąpiono. A facet, dowiedziawszy się o tym, wytoczył pani profesor proces o pozbawienie go tytułu, i uzyskał wyrok, jakiego żądał. Przyznacie Państwo, że skoro w polskich sądach dzieją się takie cyrki, to znaczy, że może się w nich zdarzyć wszystko, i redaktor Łazarewicz nie jest wcale pozbawiony szans.
Pozew Łazarewicza dziwnie rymuje się z procesem, jaki „Newsweek" wytoczył „Wprostowi" o mniemaną kradzież pomysłu „akcji", mającej na celu przekonać czytelników, że Polska jest „fajna", względnie „OK". Jeśli ktoś ma prawa autorskie do wmawiania Polakom, że jest super i coraz nieźlej, to chyba akurat rząd, który jedzie na tym patencie od pięciu lat. Głównie za pomocą odwracania uwagi kredytożerców od mnożących się na horyzoncie problemów i zagrożeń, i kanalizowania niepokoju w nienawiści do opozycji ? w czym oba wspomniane tygodniki odgrywają znaczącą rolę. W poprzedni piątek napisałem o tym felieton na interii, przywołując określenie „przemysł przykrywkowy". Ponieważ niedawno zaczepił mnie publicznie Ernest Skalski, dywagując o rzekomych frustracjach, które uczyniły ze mnie publicystę opozycyjnego (no bo żeby taka fajna Polska, jaką nam za pożyczone pieniądze urządził Tusk, się nie podobała, to może być tylko skutek jakichś osobistych frustracji ? rozumowanie Skalskiego i jego towarzystwa każdy, kto pamięta czasy „prylu", uznać musi za mało oryginalne) w felietonie powyższym poradziłem mu, żeby się zajął może raczej właśnie funkcjonowaniem tego aparatu przykrywkowego, niż insynuacjami. Właśnie znalazłem w sieci odpowiedź zasłużonego dziennikarza: nie ma żadnego przemysłu przykrywkowego, nie ma żadnego dziennikarstwa prorządowego, Ziemkiewicz kłamie, bo oni wszyscy są wobec Tuska bardzo krytyczni, na przykład taka „Gazeta Wyborcza" krytykuje go bardzo ostro! (No pewnie: „Rzekł lis: »Jesteś winny! / Boś zbyt dobry, zbyt łaskaw i zbyt dobroczynny«!"). Jedynym problemem mediów jest tabloidyzacja, a tabloidyzację to oni krytykują od dawna i nie są za nią odpowiedzialni.
Rzecz jest typowym, jak to nazywa psychologia, „wyparciem". Polemizuje przecież Skalski z tekstem, w którym podałem bardzo konkretny przykład: listę pseudotematów, które stanowiły oś serwisów i komentarzy poprzedniego weekendu, i tematów ważnych, które w tych programach pominięto względnie zmarginalizowano na rzecz dupereli. Taką samą listę można ułożyć na ten weekend. Do tabloidów czy na pudelka akurat w ogóle od dawna nie zaglądałem ? piszę o mediach uważających się za „wiodące", o serwisach informacyjnych, telewizyjnej publicystyce i dyskusjach „ekspertów" stanowiących tło dla żółtych pasków.
Wszystko, panie przez te tabloidy, wypiera Ernest Skalski fakty świadczące o totalnym ześwinieniu salonu, który niepostrzeżenie zmienił się w hałastrę uwieszonych tuskowej budżetowej poły lizusów. Inny nestor dziennikarstwa, osobiście odpowiedzialny za telewizję zwaną przez internautów Tusk Vision Network, poszedł jeszcze dalej ? wszystko przez widzów! A przynajmniej, żałosny program TVN to właśnie wina jego widzów, którzy na stacji taką sieczkę i „naparzankę" wymuszają. Ciekawe, czemu milczą te chóry obrońców leminga, które odezwały się po artykule Mazurka. Ten przecież tylko sobie z lemingów żartował (co robić, awans społeczny zawsze jest wdzięcznym tematem do żartów, a „młodzi wykształceni z wielkich miast" to właśnie głownie świeży przesiedleńcy, zakompleksieni swym nieprawym, wsiowym pochodzeniem i dlatego tak gorliwie obnoszący się z pogardą dla „pisowców" i „moherów") ? a tu Miecugow jedzie bezlitośnie po TVN-owskim targecie, że głąby i bezguścia, i gdzie ci oburzeni? A wcześniej przecież równie bezceremonialnie podsumował ludzi, dla których przygotowuje medialną strawę, pan dyrektor Miszczak. I też było cicho. Swoją drogą, jak się ci ludzie muszą męczyć, szuflując tę karmę dla przeżuwaczy, którymi tak serdecznie gardzą.