Jedną z fundamentalnych zasad cywilizowanego procesu karnego jest zasada domniemania niewinności. Nikt nie może być uznanym za winnego, nim nie zostanie prawomocnie skazany przez sąd. Ta zasada znajduje potwierdzenie w naszej konstytucji. Z aktami niższego rzędu już jest gorzej. Kodeks Postępowania Karnego pozwala umieścić w areszcie obywatela, bo prokurator oskarżył go o czyn zagrożony wysoką karą( art.258 par.2 kpk). Cóż to innego, niż ordynarne domniemanie winy? Praktyka na ogół jest taka: przedsiębiorca odkrywa, że jeden z jego pracowników okradł firmę. Dokonał fałszerstw dokumentacji księgowej, wyprowadził znaczne sumy na własne konta, podrobił pełnomocnictwa. Spowodował ogromne straty. Właściciel zawiadamia prokuraturę. W trakcie śledztwa, prowadzonego niejednokrotnie przez funkcjonariuszy zajmujących się na co dzień ustalaniem sprawców włamań do piwnic i kradzieżami w kurnikach, jest traktowany z równą podejrzliwością, jak ten, kto go okradł. Mało tego. Funkcjonariusz nawiązuje lepszy kontakt z zachowującym zimną krew oszustem, niż z oburzonym, roztrzęsionym, a może tez coraz bardziej zdziwionym pytaniami „organu" przedsiębiorcą. W konsekwencji prokurator stawia zarzuty właścicielowi przedsiębiorstwa. Złodziej jest traktowany jak najlepsze osobowe źródło informacji. Przed świeżo upieczonym podejrzanym zaczyna się długa wędrówka poprzez areszty, szykana, procesy. Jego firma, sparaliżowana taką sytuacją, przestaje działać. Cierpi rodzina. Im większy biznes, tym większe prawdopodobieństwo takiego scenariusza. Im większa postać, tym częstsze konferencje prasowe obwieszczających kolejny swój sukces prokuratorów, tym więcej przecieków z akt procesowych w podnieconych łatwą sensacją mediach. Nim po latach zapadnie w sprawie jakiś wyrok-nader często uniewinniający- oskarżyciele i publiczność pospołu celebrują swoje igrzyska. I szczują.
Do paki!
Od lat poważne międzynarodowe instytucje zajmujące się obroną praw człowieka wytykają Polsce nadmierne stosowanie aresztu tymczasowego. Ten wyjątkowy w zamierzeniu Ustawodawcy , skrajnie represyjny środek zabezpieczający prawidłowy tok postępowania jest stosowany zbyt często, zbyt łatwo i zbyt bezrefleksyjnie. Na temat nadużywania go w praktyce można napisać tomy. Z braku miejsca tylko kilka uwag, w kontekście dalszych losów naszego anonimowego przedsiębiorcy. Po postawieniu zarzutów prokurator wnioskuje do sądu o areszt tymczasowy na, dajmy na to, trzy miesiące, z możliwością dalszego przedłużania. Sędzia sądu rejonowego decyduje często wyłącznie w oparciu o lapidarny wniosek prokuratora. Nie czytał akt, bo nie miał czasu, lub chęci, lub z innych sobie tylko znanych powodów. Zresztą, nie on jeden w tym postępowaniu. Obrońca też nie czytał, bo choć chęć miał, czas też, to zabrakło pozwolenia prokuratora! Tak. Mimo protestów środowisk prawniczych, mimo pewnych zmian(nieporadnych) w zapisach kodeksowych, prokurator nadal uzurpuje sobie prawo do odmowy obrońcy wglądu w akta postępowania przygotowawczego. A więc rozmowa adwokata z sędzią rejonowym w sprawie o areszt tymczasowy, to klasyczny dialog ślepego z głuchym. I tak, podstawą pozbawienia obywatela wolności ,staje się niekonstytucyjne domniemanie winy, bo prokurator, z braku umiaru lub dla łatwiejszego uzyskania zgody na areszt, zakwalifikował czyny, które sam przypisał podejrzanemu, jako ciężkie zbrodnie. Choć dowodów na razie brak. Reformując polską prokuraturę i czyniąc z niej niezależną i niezawisłą od państwa korporację, zapomniano o obietnicach równoczesnego przywrócenia z niebytu instytucji sędziego śledczego, brakującego ogniwa w polskim procesie karnym. Instytucji zasłużonej w II Rzeczypospolitej, z przyczyn ustrojowych usuniętej z systemu w czasach stalinowskich i nie reaktywowanej do dzisiaj. Może w dążeniu do idealnego państwa prawa, nasi prawodawcy powinni raczej zastanowić się nad wprowadzeniem równouprawnienia stron przed sądem(sędzia śledczy to krok w dobrą stronę), niż nad konserwowaniem modelu prokuratorsko-represyjnego, który siłą rzeczy faworyzuje pogląd jakiegoś funkcjonariusza, niezmiernie często naiwny, pochopny i krzywdzący niewinnego obywatela. A zarazem szkodliwy dla gospodarki. Wszyscy ponosimy koszty błędnych decyzji, nieuzasadnionych aresztowań, długoletnich procesów zakończonych uniewinnieniami. Na bruk idą pracownicy niszczonych przez bzdurne śledztwa przedsiębiorców, a także ich kontrahenci i kooperanci. Wszyscy, którzy żyli z pracy w sparaliżowanym teraz przez wymiar sprawiedliwości przedsiębiorstwie. Płaci za to Państwo, czyli my, podatnicy. Zapłacimy tysiąckrotnie więcej, kiedy Polska przegra proces z niewinnie represjonowanym w Strassburgu, a przegrywa często. A prokuratorzy? Awansują!
Wyższa półka
Zostawmy naszego przedsiębiorcę. Niech gnije w kryminale. Poświęćmy nieco uwagi sprawom większym, donioślejszym, po prostu z górnej półki. A do takich zaliczamy prywatyzacje. Ludzie zaangażowani w proces prywatyzacyjny (członkowie zarządów, prokurenci, doradcy itp.) błądzą we mgle bezsilności po polu minowym skomplikowanych procedur. Są poddawani rozmaitym naciskom, próbom manipulacji, prowokacjom. A niezliczone instytucje kontrolne z niezależną prokuraturą na czele aktywnie reagują na każde, nawet najbardziej absurdalne oskarżenie pod adresem uczestników procesu prywatyzacyjnego. I zaczyna się jazda. Wpłynął donos. Np. na Prezesa Zarządu. Prokurator informuje o tym opinię publiczną. Już jest gorąco. Afera! Prokurator oskarża. OPINIA PUBLICZNA SKAZUJE. Prywatyzacja się sypie. Wartość prywatyzowanego przedsiębiorstwa spada. Po wszystkim prokurator dochodzi do wniosku, że jednak się pomylił. Umarza postępowanie. Ale prywatyzację już dawno szlag trafił. Opinia publiczna dzięki przeciekom do mediów wie wszystko o podejrzanych i o oskarżonych. Co wiemy o osobach, które oskarżają? Czy mają twarz, nazwisko, autorytet? Może na Zachodzie. W polskim systemie, nawet jeśli poznamy nazwisko prokuratora, to ukrywa się on za tarczą biurokracji. Nie podlega rozliczeniu za popełnione błędy. Bo w naszym kraju nie ma kontroli nad pochopnymi oskarżeniami. Oskarżyciele kontrolują siebie samych, a chroni ich immunitet najszerszy w nowożytnej Europie. Chroni on prokuratora przed odpowiedzialnością za popełnienie przestępstwa, nawet jeśli popełniając je nie był prokuratorem! To sąd koleżeński prokuratorów, eufemistycznie zwany sądem dyscyplinarnym, będzie badał, czy prokuratora podejrzanego o czyn kryminalny można postawić przed sądem powszechnym, czy nie. Będzie oceniał wartość materiału dowodowego przygotowanego dla sądu powszechnego! To jedyny taki w Unii Europejskiej przypadek, kiedy sądownictwo powszechne jest odsunięte w kąt przez korporację zawodową! Takiego immunitetu nie mają ani adwokaci (choć często występują w procesach po stronie oskarżenia), ani nawet policjanci! Czy to nie jest patologia?
Gra donosem Popularnym instrumentem stosowanym w zarządach firm jako element rozgrywek między menadżerami, jest donos. Co kraj to obyczaj. Często donos składa osoba świeżo zwolniona z firmy na tych, którzy na swoich stanowiskach się utrzymali. Oskarżenia mogą być najbardziej nawet absurdalne. Grunt, że prokurator da się w tę grę wkręcić. A on nie odrzuci nonsensownych pomówień. Na wszelki wypadek wszczyna „postępowanie sprawdzające". Nazajutrz media znają szczegóły... Przykładem tego z ostatnich miesięcy jest sytuacja w KWB Konin S.A. w Kleczewie. Trzej byli członkowie zarządu kopalni, dopiero co z niej zwolnieni, wystosowali do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstw przez m.in. prezesa, wiceprezesa oraz główną księgową. Zawiadomienie dotyczyło ogromnych kwot, natomiast w najmniejszym nawet stopniu nie uzasadniało wersji autorów. A jednak donos uruchomił lawinę- angażując prokuraturę, ABW i CBŚ. Potrzebowano aż półtora roku aby stwierdzić, że w konińskiej kopalni nie dopuszczano się przestępstw. Wszystkie wątki, poza jednym, i to marginalnym, umorzono. W tym czasie podejrzani i ich rodziny stali się przedmiotem ogromnego zainteresowania mediów, dźwigając na sobie piętno złoczyńców, bowiem po pierwszej konferencji prasowej rzecznika prokuratury sprawa była w świadomości publicznej rozstrzygnięta, oczywiście na niekorzyść pomówionych. A tymczasem spółka jest u progu prywatyzacji...
Kosztowna nadgorliwość
Każde podważenie wiarygodności zarządu firmy zmniejsza jej wartość. Daje pretekst do osłabiania wartości rynkowej. Konkurencja tylko na to czeka. Konkurencja potrafi też takie zjawiska kreować. Jedna z zagranicznych spółek z branży eufemistycznie zwanej obrotem specjalnym wynajęła w Polsce lobbystów. Byłych policjantów. I przy ich pomocy doprowadziła na ławę oskarżonych dziesięciu członków ścisłych władz polskich firm zbrojeniowych. W Polsce wystarczy, aby prokurator oskarżył członka władz takiej spółki o przestępstwo, a spółka traci koncesję. Wypada z rynku. Ratunek? Zwalnia się oskarżonych z pracy. Co z tego, że zarzuty są niedorzeczne? Wszak postawił je „niezawisły" prokurator. Tak stanowi ustawa regulująca te kwestie. Bez wyroku? Bez. Domniemanie winy? Domniemanie. Konstytucja tu też jest martwa. A Skarb Państwa ponosi kolejne straty. Z rynku wypadła grupa doświadczonych, z międzynarodową renomą, menadżerów. Kiedy następna demonstracja polskiej zbrojeniówki na ulicach Warszawy? Która to już będzie? Przestałem liczyć.