Likwidacja od 2017 r. niezarejestrowanych na abonenta numerów prepaidowych miała pomóc w walce z terroryzmem, ale także ograniczyć liczbę fałszywych alarmów o podłożeniu ładunków wybuchowych, które w ostatnich latach stały się plagą. Dzięki rejestracji służby mogłyby szybko ustalić tożsamość właściciela telefonu, z którego wysyłano nieprawdziwą wiadomość lub wykonano połączenie o fałszywym alarmie.

Poseł PO Marek Wójcik chciał sprawdzić, czy rejestracja kart na nazwisko pomogła ograniczyć skalę zjawiska zgodnie z intencją ustawodawcy. Poprosił MSWiA o dane na ten temat od 2014 r. do 2018 r., w tym ilu sprawców fałszywych alarmów ujęto. Dane są „objęte niejawną formą pracy operacyjnej policji", wobec czego „nie mogą zostać udostępnione" – odpowiedział Jarosław Zieliński, wiceminister spraw wewnętrznych. – To absurdalne i dowód na to, jak wygląda dziś parlamentarna kontrola rządu – mówi nam poseł Wójcik. Tym bardziej że „Rzeczpospolita" wystąpiła do Komendy Głównej Policji i bez problemu je otrzymała. Okazuje się, że faktycznie od 2017 r. spada liczba fałszywych zgłoszeń o bombach, tyle że nie poprawiła się wykrywalność. W 2016 r. było ich aż 391, rok później – kiedy weszła w życie ustawa antyterrorystyczna – spadła do 260. W ubiegłym, 2018 r. fałszywych alarmów zanotowano 218. Problem w tym, że procentowo, patrząc na liczbę zatrzymanych sprawców, wykrywalność wcale nie wzrosła (choć oczywiście liczbowo zmalała). W 2016 r. ujęto 186 osób, w 2017 – 102, a w 2018 – 104 osoby. Powód?

– Coraz więcej sprawców alarmów bombowych wysyła wiadomości mailowe z informacją o rzekomym podłożeniu ładunków wybuchowych, mniej osób robi to telefonicznie. To efekt zmiany pokoleniowej – korzystania z mediów społecznościowych, dostępności internetu, poczucia anonimowości w sieci – mówi sierż. szt. Agnieszka Żyłka, rzeczniczka komendanta zabrzańskiej policji. Za wywołanie fałszywego alarmu grozi do ośmiu lat więzienia. Rząd podniósł karalność za tego typu przestępstwo – dziś sąd może orzec nawiązkę na rzecz Skarbu Państwa w wysokości co najmniej 10 tys. zł, drugie tyle w ramach kary za przestępstwo.

Przemysław Krejza z katowickiej firmy Mediarecovery zajmującej się informatyką śledczą twierdzi, że namierzenie autora fałszywego maila o bombie może być trudne, a czasem niemożliwe: – Dzięki zalogowaniu się do serwera poza Europą, np. w Azji. Są także serwery pocztowe umieszczone na terytorium Szwajcarii, które gwarantują całkowitą anonimowość. Gdyby chodziło np. o akt terrorystyczny, służby byłyby w stanie sobie z tym poradzić, ale to wymaga doświadczenia i pracy innych komórek w policji czy służbach niż tych które zajmują się fałszywymi alarmami bombowymi. Poseł Wójcik oburza się o ukrywanie przez ministra danych, które pokazują, że sprawcy z telefonów przerzucili się na e-maile. –Jeśli wykrywalność spraw spada, to trzeba poszukać rozwiązań, które pomogą policji z tym walczyć – dodaje.