Przestępstwa seksualne popełniane są najczęściej w relacji jeden na jeden. W 90 proc. tych spraw osoba pokrzywdzona nie ma na sobie żadnych śladów przemocy. Nie ma też żadnego dowodu na groźbę ze strony sprawcy oprócz swoich słów. Stąd te wątpliwości.
Szacuje się, że w Polsce zgłaszany jest tylko co piąty gwałt. Dlaczego kobiety nie zawiadamiają o tych przestępstwach?
Ponieważ zdają sobie sprawę, że zostaną przemielone przez „maszynkę”, którą jest polskie postępowanie karne w sprawach o zgwałcenie. Obowiązujące znamiona tego przestępstwa oraz praktyka orzecznicza wymagają od osoby pokrzywdzonej, żeby w bardzo wyraźny sposób wyraziła sprzeciw. Dobrze, żeby podczas czynu krzyczała, kopała, drapała, a najlepiej, żeby wszystko nagrała.
A czy kobiety, które do pani przychodzą, później otwierają się i chcą mówić o tym, co je spotkało, czy raczej przeciwnie, zdawkowo relacjonują lub w ogóle wycofują się ze sprawy?
Niestety bywa, że pokrzywdzona wycofuje się, ponieważ jest zależna od sprawcy. Z uwagi na życiowe uwikłanie takie osoby nie decydują się na zgłoszenie. Tłumaczę im jednak, że jeśli się nie otworzą przede wszystkim przed sądem, to nie będzie dowodu w sprawie, a sprawca może uniknąć odpowiedzialności. Czasami nie udaje mi się ich przekonać. Zawsze to ich decyzja, czy zgłosić przestępstwo czy nie, i to trzeba szanować.