Do przesłania wiadomości miało dojść jeszcze w 2009 r. podczas kolejnego wyjazdu służbowego. Przełożony wysłał do podległej mu pracownicy wiadomość o treści: „Jak mogłaś mnie tak zostawić. Chciałem cię tylko pocałować i przytulić". Pracownica pierwotnie nie poinformowała o tej sprawie pracodawcy. Gdy w 2012 r. przeszła w firmie przeszkolenie antydyskryminacyjne, uświadomiła sobie, że była wtedy molestowana seksualnie. Zabezpieczyła notarialnie wiadomości od przełożonego i wezwała pracodawcę do zawarcia ugody w tej sprawie. Po tym, jak nie przyniosło to skutku, w 2015 r., gdy rozstała się już z firmą, złożyła do sądu pracy pozew o wypłatę 20 tys. zł rekompensaty za nierówne traktowanie w związku z molestowaniem seksualnym.
Czytaj także: #MeToo w zakładzie pracy, czyli molestowanie seksualne przez szefa
Pracownica przegrała zarówno w sądzie rejonowym, jak i apelację w sądzie okręgowym. Sędziowie uznali bowiem, że w sprawie bezsporne jest to, iż przełożony wysyłał wiadomości do podległej mu pracownicy, nie wystąpił jednak inny ważny element, który pozwoliłby uznać to zachowanie za molestowanie. Pracownica nie dała bowiem wyraźnie do zrozumienia, że było to działanie niepożądane.
Pracownica skierowała skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego, w której dowodziła, że brak wyraźnego sprzeciwu na molestowanie nie może być traktowany jako akceptacja takiego zachowania. Monika Wieczorek, radca prawny reprezentujący pracownicę przed SN, dowodziła, że w takim przypadku wystarczy uprawdopodobnienie sprzeciwu pracownicy.
Z kolei Joanna Rybicka reprezentująca pracodawcę dowodziła, że pracownica w żaden sposób nie udowodniła, by nastąpił jakikolwiek jej sprzeciw na zachowanie przełożonego. Pracownica, która notarialnie zabezpieczyła wiadomości SMS, nie przedstawiła w takim samym akcie notarialnym ani jednej swej odpowiedzi.