Karolina Woźniacka: nagroda za pracę i uśmiech

Karolina Woźniacka nie jest artystką rakiety. Pierwsze miejsce na świecie to nagroda za wielki talent do pracy i pogodę ducha

Aktualizacja: 18.10.2010 01:37 Publikacja: 18.10.2010 01:34

Karolina Woźniacka: nagroda za pracę i uśmiech

Foto: ROL

Na początku była ściana. W hali w Odense. Przy tej ścianie stała mała dziewczynka z rakietą i sama, z dziecięcym uporem odbijała godzinami piłkę za piłką.

Nie miała wyboru, bo starszy brat Patryk, tata i wujkowie woleli grać z kimś, kto umie przebić na drugą stronę. W końcu ojciec zauważył, że mała nie tylko chce, ale i potrafi. Wziął ją na kort, zaczęli przebijać. Zarażony entuzjazmem córki zaczął ją wozić po szkole do prawdziwych trenerów w okolicy.

W Danii ludzie uprawiają sport, ale większość rekreacyjnie. O dobrego tenisistę trudno. Mały kraj, 5 mln mieszkańców, historia tenisa niby długa, lecz lista sukcesów mizerna. Najlepsza tenisistka przed Karoliną nazywała się Tina Scheuer-Larsen, była w szczycie kariery 34. na świecie. Wygrała w latach 80. i 90. siedem turniejów deblowych. Męski tenis tworzyli Kurt Nielsen, Kenneth Carlsen, Torben Ulrich. Niewielu kibiców poza Danią wie, o kim mowa.

Piotr Woźniacki znalazł się w Danii w 1985 roku. Trochę z przypadku, trochę z chęci zarobienia. Sam o sobie mówił z przekąsem, że nie był piłkarzem, tylko kopał piłkę. Przeważnie łatał dziury w obronie. Najpierw w Miedzi Legnica, potem w Zagłębiu Lubin. W 1982 roku postanowił zdać na AWF w Warszawie, punktów trochę zabrakło, została mu filia w Białej Podlaskiej. Tam poznał Annę Stefaniak, siatkarkę.

Po drugim roku wyjechał. Promem do Danii. Pociągiem do Szwecji. Prawdę mówiąc, niezbyt legalnie. Dwa miesiące obozu, potem propozycja asymilacji w Danii. Wybrał Odense, miasto bajkopisarza Hansa Christiana Andersena.

Anna byłą rozgrywającą albo leworęczną atakującą w trzecioligowej Stali Kraśnik. Studiowała najpierw w Krakowie, następnie przeniosła się do Białej Podlaskiej i drugoligowego klubu przy uczelni. Po trzech latach studiów pojechała do Piotra. Miała być dwa miesiące, została żoną.

Mąż był obrotny, trochę jeszcze grał w B. 1909 Odense, ale po kontuzji dał sobie spokój z piłką i zajął się biznesem. Takim prostym – taniej kupić, drożej sprzedać. Ceny w Szwecji i Danii w końcu trochę się różniły. Duński paszport dawał Woźniackiemu wolność podróżowania dalej. Nawet do Rosji czy na tereny byłej Jugosławii, gdzie można zarobić, jak się ma odwagę albo odrobinę desperacji. On miał. Był też pierwszym, który wysyłał do Polski słowackie piwo Złoty Bażant.

Po pracy lubił pograć w tenisa. Za to chwali państwo duńskie. – Płacisz kilkaset koron, dają ci kod do hali i przez pół roku grasz w tenisa, ile dusza zapragnie – mówił o swej nowej pasji.

Karolina grała najpierw o cukierka albo lody. – Wierzcie lub nie, ale to dla dziecka była naprawdę ogromna motywacja. Przez te lody biegałam za piłką dwa razy szybciej i dwa razy dłużej – mówiła dziennikarzom.

Miała dziesięć lat, gdy pokazała ją duńska telewizja w programie o zdolnych dzieciach. Rok później chciał ją zobaczyć następca tronu książę Frederick Andre Henrik Christian, miłośnik tenisa. Zaprosił ją do pałacu Fredensborg na książęcego miksta. Polubił małą, ufundował stypendium, dzięki któremu mogła jeździć na turnieje juniorek. Po raz pierwszy zobaczyła, że bajki o duńskich książętach czasem się spełniają.

[wyimek]Na czasy tenisistek kapryśnych wytrwały tenis Karoliny jest jak znalazł[/wyimek]

Wśród rówieśniczek nie miała rywalki. Mistrzostwo kraju juniorek do lat 12 zdobyła, nie tracąc gema. 13 lat i już była mistrzynią Danii seniorek. Dwa lata później została tenisistką zawodową. Grała wciąż z juniorkami, wygrywała turnieje, ale uczyła się już, jak grać ze starszymi i mocniejszymi. Wyciągnęła wnioski: – One grają technicznie tak samo jak młodsze, tylko są trochę silniejsze fizycznie oraz lepiej i szybciej wykorzystują swoje szanse, nie czekają z tym do kolejnej wymiany. Jak to zrozumiałam, zaczęłam robić tak samo.

Nie komplikuje tenisa. Podstawą jest przygotowanie fizyczne. Ojciec wiedział, gdzie leżą granice tenisowej kompetencji byłego piłkarza, który polubił tenis. Kiedyś podglądał nauczycieli córki, zapisywał ćwiczenia i powtarzał je z Karoliną, tak było taniej.

Potem zaczął wynajmować fachowców: do techniki i taktyki, przygotowania kondycji i siły. Kiedy pojawiły się możliwości pracy z Gilem Reyesem, człowiekiem, który kiedyś na nowo zbudował formę Andre Agassiego, wziął do współpracy Reyesa. Gdy ktoś podpowiedział, że dobry jest trening bokserski, wysłał córkę do bokserów. Kontrakt z Adidasem to były kolejne możliwości: praca z trenerami opłacanymi przez wielką firmę.

Tenis Karoliny Woźniackiej jest prosty do zdefiniowania, ale trudny do przełamania. Dziewczyna nie ma słabych stron. Biega świetnie, zadyszki nie dostaje, każde z uderzeń potrafi wykonać dobrze, choć nie wybitnie. Na czasy tenisistek kapryśnych, zdolnych, ale nieodpornych na inne uroki życia recepta Karoliny jest jak znalazł.

Wyróżnia ją jeszcze to, że nie zaczyna rozmów o sporcie od narzekania na wysiłek. Zaczyna od tego, że ma świetne życie. Uwielbia to, co robi, bo w wieku 20 lat zjechała pół świata i zobaczyła tę zdecydowanie ładniejszą połowę. Tenis dał jej wycieczki na Barbados, mieszkanie w księstwie Monaco, wakacje na Mauritiusie, imienną kolekcję odzieży sportowej od Adidasa zaprojektowaną przez Stellę McCartney, konto z 6,5 mln dolarów nagród oraz dwa lub trzy razy tyle z kontraktów sponsorskich.

Piotr Woźniacki szybko uznał, że jego firma CW Sports Group nie wystarczy do zarabiania milionów na nazwisku córki. Oddał Karolinę pod opiekę jednej z największych agencji sportowych na świecie, kiedyś SFX, dziś BEST. Oddał i nie żałuje.

W Danii na Karolinę nikt nie powie złego słowa. Wreszcie mały kraj może się chwalić sukcesami sportowymi, jakich nie pamiętano od czasów mistrzostwa Europy piłkarzy. Woźniacka nauczyła się szybko tego, że uprzejmość i pogoda ducha to też oręż na korcie i poza nim. To dlatego często najpierw widać jej uśmiech. Potem koński ogon albo złoty warkocz. Od tego uśmiechu i koloru włosów John McEnroe nazwał ją kiedyś słonecznym promykiem. Karolina wie także, że korzystać z uroków bogactwa można, ale obnosić się z nim nie wypada. Dlatego świat ją lubi, sponsorzy się zachwycają, dziennikarze, wyjąwszy tabloidy, niemal nie dokuczają.

Jeśli ktoś musi zbierać cięgi, to zwykle jest to Piotr Woźniacki. W Danii wyszły dwie biografie tenisistki. Jedna pomnikowa, w drugiej autor Kurt Lassen przygląda się krytycznie ojcu, odkrywa, że posługiwał się dwoma paszportami (także na nazwisko Victor Krason), i twierdzi, że za karierą córki stoi niezbyt godny zaufania człowiek. Ale nie znajduje żadnego argumentu na to, że Woźniacki to kolejny okrutny tenisowy ojciec. Wręcz przeciwnie.

Patrząc z polskiej perspektywy, mamy trochę powodów do dumy. Karolina nie kryje, że całą bliską rodzinę ma w Polsce. Kiedy była w Warszawie, leczyła nasze narodowe kompleksy, ale bez przesady. Jest Dunką. Z Polski najlepsze są pierogi, rosół i bigos babci.

Na początku była ściana. W hali w Odense. Przy tej ścianie stała mała dziewczynka z rakietą i sama, z dziecięcym uporem odbijała godzinami piłkę za piłką.

Nie miała wyboru, bo starszy brat Patryk, tata i wujkowie woleli grać z kimś, kto umie przebić na drugą stronę. W końcu ojciec zauważył, że mała nie tylko chce, ale i potrafi. Wziął ją na kort, zaczęli przebijać. Zarażony entuzjazmem córki zaczął ją wozić po szkole do prawdziwych trenerów w okolicy.

Pozostało 92% artykułu
Tenis
Alexander Zverev wygrywa, ale sprawa przemocy wciąż się za nim ciągnie
Tenis
Echa zwycięstwa Igi Świątek w Rzymie. „Czerwony dywan do Roland Garros”
Tenis
Spokój, opanowanie, zwycięstwo. Iga Świątek wygrywa w Rzymie
Tenis
W Rzymie jak w Madrycie. Będzie kolejny finał Iga Świątek - Aryna Sabalenka
Tenis
Imponująca Iga Świątek. Zagra w czwartym finale w tym roku
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?