Na początku była ściana. W hali w Odense. Przy tej ścianie stała mała dziewczynka z rakietą i sama, z dziecięcym uporem odbijała godzinami piłkę za piłką.
Nie miała wyboru, bo starszy brat Patryk, tata i wujkowie woleli grać z kimś, kto umie przebić na drugą stronę. W końcu ojciec zauważył, że mała nie tylko chce, ale i potrafi. Wziął ją na kort, zaczęli przebijać. Zarażony entuzjazmem córki zaczął ją wozić po szkole do prawdziwych trenerów w okolicy.
W Danii ludzie uprawiają sport, ale większość rekreacyjnie. O dobrego tenisistę trudno. Mały kraj, 5 mln mieszkańców, historia tenisa niby długa, lecz lista sukcesów mizerna. Najlepsza tenisistka przed Karoliną nazywała się Tina Scheuer-Larsen, była w szczycie kariery 34. na świecie. Wygrała w latach 80. i 90. siedem turniejów deblowych. Męski tenis tworzyli Kurt Nielsen, Kenneth Carlsen, Torben Ulrich. Niewielu kibiców poza Danią wie, o kim mowa.
Piotr Woźniacki znalazł się w Danii w 1985 roku. Trochę z przypadku, trochę z chęci zarobienia. Sam o sobie mówił z przekąsem, że nie był piłkarzem, tylko kopał piłkę. Przeważnie łatał dziury w obronie. Najpierw w Miedzi Legnica, potem w Zagłębiu Lubin. W 1982 roku postanowił zdać na AWF w Warszawie, punktów trochę zabrakło, została mu filia w Białej Podlaskiej. Tam poznał Annę Stefaniak, siatkarkę.
Po drugim roku wyjechał. Promem do Danii. Pociągiem do Szwecji. Prawdę mówiąc, niezbyt legalnie. Dwa miesiące obozu, potem propozycja asymilacji w Danii. Wybrał Odense, miasto bajkopisarza Hansa Christiana Andersena.