Początkowo VAT budził nieufność, bo miał bardziej skomplikowaną strukturę niż poprzednio obowiązujący podatek obrotowy. Latem 1993 r. Janusz Korwin-Mikke rozklejał na murach nekrologi zawierające wyrazy współczucia dla podatników z racji śmierci „obrotówki" i wprowadzenia nowego podatku. Ówczesny rząd też się trochę bał, więc wydał przepisy zapobiegające automatycznemu podwyższaniu cen o 22 proc.
Czytaj także: Split payment: kto zyska, a kto straci
Katastrofy nie było, ceny nie wzrosły. Nowa danina szybko stała się głównym źródłem dochodów budżetu. Dziś pochodzi z niej około 40 proc. wszystkich podatkowych wpływów państwa. I choć VAT nie jest pozbawiony wad, to głosy nawołujące do jego zniesienia są marginalne. Co do zasady nie obciąża bowiem przedsiębiorców, ale konsumentów. Kto konsumuje więcej – płaci go więcej. Do VAT wszyscy przywykli, mimo zmian wprowadzanych właściwie co roku.
Czytaj także: Split payment: VAT wpłynie na specjalne konto
Niestety, wad nie da się pominąć. Ta najpoważniejsza to nieszczelność systemu poboru. Oparty na unijnej dyrektywie schemat zakłada brak granic celnych i domniemanie uczciwości wszystkich podatników. Jednak przestępstwa podatkowe, w tym tzw. karuzele VAT, powodują, że oszuści wyłudzają jego zwroty z państwowej kasy. W rezultacie roczna kwota wpływów – wynosząca w 2017 r. 150 mld zł – powinna być około 40 mld zł wyższa (tak oblicza firma doradcza PwC). Ta luka to zresztą bolączka nie tylko polskiego budżetu, ale i wszystkich krajów unijnych. Komisja Europejska ocenia skalę oszustw w całej Unii na 150 mld euro rocznie. Dlatego zaproponowała gruntowną reformę dyrektywy VAT, która ma zmniejszyć te straty nawet o 80 proc.