Już 21 października minie termin przewidziany w obowiązującej od 21 czerwca ustawie audytorskiej na dostosowanie składów rad nadzorczych i komitetów audytu do nowych wymogów. Te obowiązki dotyczą nie tylko współpracy z biegłym rewidentem, ale też kontroli wewnętrznej i monitorowania ryzyka. Chodzi przede wszystkim o obsadzenie tych gremiów osobami niepowiązanymi ze spółką, ale też kompetentnych w sprawach korporacyjnych.
Jeśli rada nadzorcza tych obowiązków nie wykona, to jej członkowie narażą się na kary finansowe oraz zakaz pełnienia funkcji członka rady. Te pierwsze są dotkliwe, bo mogą sięgnąć 10 proc. przychodu danej spółki albo 250 tys. zł, jeśli kara dotyczy osoby fizycznej.
Tak surowe przepisy to efekt wprowadzenia norm wynikających z europejskich dyrektyw dotyczących audytu. Ich celem jest przede wszystkim zapewnienie przejrzystości w sprawozdaniach finansowych tzw. jednostek zainteresowania publicznego, najczęściej spółek giełdowych.
W praktyce monitorowanie ryzyka przez rady nadzorcze np. firm z sektora rolno-spożywczego dotyczy np. klęsk żywiołowych w innych krajach. Susza w Ameryce Południowej może mieć bowiem całkiem konkretne skutki na polskim rynku żywności. Jeśli w dokumentach firmy nie będzie śladu analiz takiego ryzyka oraz jego zabezpieczeń, np. w formie odpowiednich polis ubezpieczeniowych, to spółka będzie ukarana. Eksperci pytani przez „Rzeczpospolitą" przyznają, że takie wymogi są słuszne, ale w polskiej praktyce mogą być trudności z ich spełnieniem.
– Proces zarządzania ryzykiem to oprócz badania sprawozdań finansowych najważniejszy obszar działania rady nadzorczej – mówi Wiesław Rozłucki, były prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Przyznaje jednak, że w Polsce upowszechnił się model rady, która jest słabo opłacana i mało aktywna.