Takie stanowisko potwierdził Sąd Najwyższy w wyroku z 7 listopada 2018 r. (II PK 229/17).
Sprawa dotyczyła zarzutu dopuszczenia przez pozwaną spółkę do molestowania seksualnego powódki.
Czytaj także: (Nie)winne żarty w biurze - kiedy molestowanie seksualne jest faktem, a kiedy mrzonką?
W toku postępowania ustalono, że w trakcie zatrudnienia powódki w spółce jeden z pracowników wysyłał do niej smsy, w których m.in. pisał: „Jak mogłaś mnie tak zostawić", „Dlaczego mnie nie zawołasz, chciałem cię tylko pocałować... okrutnico... tylko pocałować... tylko... przytulić", „mimo wszystko b. mam na ciebie ochotę!". Pracownik umieścił również na tablicy korkowej wiszącej przy biurku powódki notatkę o treści: „dla tej co usta ma piękne choć język wywali czasem" i podpisał go „Boski K.". Sąd ustalił, że powódka nie skarżyła się na nieprawidłowe zachowanie pracownika. Potrafiła jasno powiedzieć, czego chce, a czego sobie nie życzy. Współpracownicy nie zauważyli, aby „Boski K" zachowywał się w stosunku do powódki niewłaściwie lub aby powódka obawiała się przebywać z nim sam na sam. Co więcej, powódkę i „Boskiego K." łączyły relacje przyjacielskie.
W trakcie zatrudnienia powódkę poinformowano, że źle wykonuje swoje obowiązki, nie jest przydatna do pracy i jest niekoleżeńska. Zaproponowano jej możliwość rozwiązania umowy o pracę za porozumieniem. Rozmowa przebiegła w dobrej atmosferze, a kobieta przystała na propozycję. Po ustaniu zatrudnienia poinformowała jednak pozwaną, że jeden z pracowników dopuścił się w stosunku do niej molestowania.