Jakże ta historia lubi się powtarzać. Pięć lat minęło on nocnych posiedzeń Sejmu, podczas których rządząca większość kolanem przepychała nowelizacje ustaw o Sądzie Najwyższym. W pierwotnej wersji miała ten sąd dokumentnie przeorać, usunąć z urzędu pierwszą prezes Małgorzatę Gersdorf i odesłać w stan spoczynku wielu orzekających sędziów.
Obradom tamtej sejmowej komisji przewodniczył poseł Stanisław Piotrowicz, a prof. Krystyna Pawłowicz w pewnej chwili oświadczyła, że ma świadomość, iż niektóre poprawki do ustawy są sprzeczne z konstytucją, jednak jest wola polityczna, by je popierać – i dlatego ona zagłosuje za tymi poprawkami.
Czytaj więcej
Krok do spełnienia kamienia milowego czy potworek legislacyjny – oceny nowelizacji są skrajne.
Minęły lata. Posłowie Pawłowicz i Piotrowicz założyli togi sędziów Trybunału Konstytucyjnego – tam wola polityczna nie musi już mieć znaczenia w pracy orzeczniczej – a parlament znów pracuje nad nowelizacją ustawy o Sądzie Najwyższym, która, rzekomo uzgodniona z Brukselą, ma odblokować pieniądze na Krajowy Plan Odbudowy. Czy odblokuje? To wcale nie takie pewne.
Autorowi pomysłu przeniesienia sędziowskich dyscyplinarek z SN do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który ma w nazwie „sąd” i władza wykonawcza ma na niego stosunkowo niewielki wpływ, najwidoczniej wydawało się, że to wystarczy, by rozwiązać problem. Raczej jednak nie wystarczy i zarzut sprzeczności tego pomysłu z konstytucją jest powtarzany szeroko.