Wydawało się, że temat sfałszowanych wyborów prezydenckich jest marginalny i rozpala jedynie najzagorzalszych przeciwników PiS i Karola Nawrockiego. Wszak sam Donald Tusk napisał po ogłoszeniu wyniku: „Rozumiem emocje, ale zakładanie z góry, że wybory zostały sfałszowane, nie służy polskiemu państwu”. Premier miał rację. Pytanie, dlaczego racja szefa rządu się nie przyjęła nawet wśród jego najtwardszych zwolenników? Co się zmieniło i dlaczego?
Czy wybory prezydenckie mogły zostać sfałszowane?
50 tys. protestów wyborczych, które wpłynęły do Sądu Najwyższego, trudno bagatelizować, nawet jeśli uznano jedynie 10,5 tys. z nich. Małgorzata Manowska, I prezes SN, nazywając je „giertychówkami”, próbuje dezawuować protesty z błędami formalnymi, które były ze wskazania Romana Giertycha, i nie zachowuje się jak bezstronny arbiter, potwierdzając, że jej przyjaźń z Andrzejem Dudą nie jest przypadkiem. Fakt, że wiele protestów wpłynęło po politycznej sympatii mecenasa z PO, ale faktem też jest, że anomalie wyborcze były liczne i mają prawo niepokoić tych, którzy uznają się za państwowców, a proces wyboczy taktują jak świętość.
Czytaj więcej
Poseł Koalicji Obywatelskiej Roman Giertych zapowiedział złożenie zawiadomienia do prokuratury. T...
Jeśli kolejne duże wybory w Polsce, czyli parlamentarne w 2027 roku, mają być transparentne, a ich rezultat ma nie doprowadzić do paraliżu państwa, to należy wyciągnąć lekcję z wyborów prezydenckich, a nie krzyczeć jak jedna strona: „Sfałszowali wybory!”, lub druga: „Szaleńcy od Giertycha nie mogą pogodzić się z przegraną Trzaskowskiego!”. Tym bardziej nie można krzyknąć: „Polacy, nic się nie stało”. Stało się. Jeśli nie wyciągnie się konsekwencji, nie wskaże błędów, powodów ich popełnienia oraz nie rozwieje wątpliwości, czy były one popełniane systemowo, to za dwa i pół roku w Polsce może rozpętać się powyborcze piekło.