Wyniki wyborów prezydenckich zostały już przeanalizowane i opłakane; nic więcej nie da się dołożyć do stosu daremnych żalów, próżnych trudów i spóźnionych odkryć. Obwiniono tych, którym się należało, i przy okazji takich, co się akurat nawinęli. Ale najważniejszego nie ruszono, by nie podpaść omnipotentnej sile, jaka rządzi każdymi wyborami, a mianowicie Jego Wszechmocy Elektoratowi.
Wyborca jak szlachetny dzikus. Trzeba go obłaskawiać paciorkami, ale on woli strzelbę
Otóż od pamiętnych czasów, kiedy Jego Wszechmoc dała się zmamić przybłędzie z Peru, stawiając go ponad Tadeuszem Mazowieckim, z wyborów na wybory nabiera ta siła coraz gorszych nawyków. Ze swej istoty Elektorat (piszmy go nadal wielką literą) jest niewinny, a nawet poczciwy. Dało to asumpt zbożnemu stwierdzeniu tak zwanych „autorytetów”, że zawsze ma rację i jego wyborczy werdykt nieodwołalnie – niby igła kompasu – wyznacza powołanych do rządzenia. Tyleż to warte, co XVIII-wieczna gadanina Jana Jakuba Rousseau o szlachetnym dzikusie jako wzorze cnót dla nas, skażonych cywilizacją. Szlachetny dzikus też jest sprytny i ma swoje potrzeby, jak chęć zagarnięcia jak największej liczby kolorowych błyskotek, chociaż z wyposażenia białego człowieka najbardziej podoba mu się strzelba i zrobi wszystko, aby ją posiąść.
Nie inaczej wyborca przy urnie. Powinien mieć wiedzę o państwie, troszczyć się o dobro wspólne, gardzić błyskotkami, a melodie, jakie ze swoich fletów wydobywają polityczne szczurołapy, powinny zgrzytać mu w uchu. Zastanówmy się, jaki procent Elektoratu (zawsze z wielkiej litery) spełnia te warunki? A przecież na tym – dalekim od rzeczywistości – przekonaniu ufundowana jest demokracja. Jeśli nie poczucie obywatelstwa, to wyborcą mogą kierować emocje i one to sprawiły, że 35 lat temu Lech Wałęsa jednak pokonał Stana Tymińskiego, chociaż ten proponował nie tylko błyskotki, ale i koryto.
Czytaj więcej
W społeczeństwie zakorzenione jest myślenie, że PiS dawało pieniądze, a PO je odbiera. Obudziło s...