A gdyby tak cofnąć czas – co zrobilibyście inaczej? Zapytałem ostatnio o to jednego z czołowych uczestników białoruskich protestów sprzed pięciu lat. – Nie trzeba było się kręcić wokół budynków rządowych, lecz zająć siedzibę telewizji państwowej. Tam był klucz do zwycięstwa – powiedział. Wspominał, jak zdezorientowani i odcięci od internetu przegrali z przemocą, propagandą i strachem. Opowiadał o zabitych, okaleczonych przez służby, przepełnionych aresztach, rozpędzonych manifestacjach, stłumionych w zarodku strajkach robotników.
Dla niego i wielu innych białoruskich opozycjonistów na emigracji, ze Swiatłaną Cichanouską na czele, czas zatrzymał się w sierpniu 2020 roku. Nie potrafią zapomnieć, pójść dalej i zacząć życia na nowo w Wilnie, Warszawie, Berlinie, Paryżu czy Nowym Jorku. Po drugiej stronie granicy pozostawili część siebie – marzenia, miłość, nadzieję. Tam są uważani za zdrajców, ekstremistów i terrorystów, tu czują się apatrydami, uchodźcami, ludźmi-cieniami. Przekonują siebie, że już niedługo powrócą i będą budować wolną, demokratyczną Białoruś. Czekają na cud i wierzą w to, że historia otworzy przed nimi kolejne „okno możliwości”. I tak już od pięciu lat.
Białoruś Aleksandra Łukaszenki: cenzura, propaganda, represje
Po drugiej stronie granicy 1187 (dane Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiosna” z 9 sierpnia 2025 roku) więźniów politycznych czeka, aż mury runą, kazamaty się otworzą i dyktatura odejdzie w niepamięć. Andrzej Poczobut, Mikoła Statkiewicz, Aleś Bialacki, Maria Kalesnikowa, Wiktar Babaryka, Paweł Siewiaryniec, Zmicier Daszkiewicz – lista zakładników reżimu jest długa i codziennie się wydłuża.
Represje nie ustają, mimo że w kraju nie pozostało już żadnych niezależnych od władz organizacji społecznych, opozycyjnych partii politycznych czy wolnych mediów.
Czytaj więcej
Mówili mi wprost: zdechniesz w więzieniu. Ciągle to powtarzali. Nie bili mnie, ale torturowali –...