W 2020 roku wyróżniał się pan ze wszystkich dotychczasowych rywali Aleksandra Łukaszenki bezpośredniością, brutalnością i niezwykłą odwagą. Jeżdżąc po Białorusi, porównywał pan dyktatora do karalucha, którego Białorusini „powinni się pozbyć”. Skazano pana na ponad 20 lat łagrów. Zlekceważył pan ryzyko?
To wszystko przez to, że jestem chrześcijaninem. Nie boję się śmierci. Walka o prawdę jest dla mnie najważniejszą wartością. Są ludzie, którzy, ratując siebie, wolą milczeć. Nie rozumiem tego, bo inaczej – po co żyć? Wtedy byłem duży i mam niski głos. Niektórzy mogli moją odwagę odbierać jako brutalność czy nawet nachalność. Ale wystarczy ze mną porozmawiać na żywo, by przekonać się, że jestem zupełnie innym człowiekiem. Nie szukałem korzyści, nie chciałem władzy. Chciałem wówczas uczestniczyć w wyborach prezydenckich tylko po to, by pokazać, że wyborów na Białorusi nie ma.
Wyrok reżimowego sądu to uniemożliwił. Jak panu udało się przeżyć ponad pięć lat w pojedynczej celi i nie stracić zmysłów?
By móc pozostać sam na sam ze sobą, trzeba mieć uczciwe sumienie. Nie bałem się samotności. Wiedziałem, że wyjdę na wolność, że walczą o mnie po drugiej stronie murów. W więzieniu bardzo dużo czytałem. W sumie przeczytałem około tysiąca książek. Średnio dwie–trzy książki tygodniowo. Remarque podpowiedział mi taką myśl, że najokrutniejsze cierpienia dzieją się w głowie. Zrozumiałem więc, że zwariuję, jeżeli nie przestanę myśleć o żonie, dzieciach i swoich znajomych.
Dawali mi jedną łyżkę kaszy na śniadanie i jedną na obiad. Szybko zacząłem tracić na wadze. Trzymano mnie w karcerze w piwnicy, w którym nie było materaca, kołdry czy poduszki. Nie było się czym przykryć, a w nocy było tak zimno, że miałem skurcze nóg. Co godzinę musiałem robić pompki i przysiady
Słyszałem, jak krzyczą ludzie w innych celach. To straszne, zwłaszcza kobiece krzyki dochodzące z karcerów. Widziałem na spacerniaku ludzi, którzy potrzebują pomocy psychiatrycznej, ale są trzymani w więzieniu. Nie dostawałem żadnej informacji z zewnątrz. Musiałem uciec w książki, by o niczym nie myśleć. Pisałem wiersze, nawet nieźle mi to wychodziło. Przez ostatnie dwa lata uczyłem się angielskiego.
Pozwolono panu na posiadanie długopisu i papieru?
Na początku tak. Ale papier się skończył, zapas tuszu się wyczerpał. Nie pozwalano mi nic kupować. Więźniowie, którzy mi współczuli, chowali czasami wkład do długopisu na spacerniaku. Pisać musiałem na papierze toaletowym. Długo pamiętałem wszystkie swoje wiersze, ale po opuszczeniu więzienia większość zapomniałem. Zbyt dużo nowych informacji musiałem wchłonąć. Funkcjonariusze KGB odebrali wszystkie moje zeszyty, gdy deportowano mnie z kraju. Założono mi worek na głowę, podwieziono do granicy i wyrzucono.