Były prezydent był doskonałym kandydatem na swój urząd – dwukrotnie pokonał rywali z PO w bojach, których wynik wcale nie był oczywisty, zwłaszcza ten pierwszy, w 2015 r. W obu kampaniach wykazał się hartem ducha, pracowitością, talentami oratorskimi. Ale głową państwa był raczej bezobjawową, nie potrafił zbudować politycznego środowiska, przejawiał słomiany zapał do zgłaszanych inicjatyw i budował zamki na piasku, jak w przypadku idei buńczucznie określanej „Międzymorzem”. To po prostu bardzo słaby prezydent był, mówiąc frazą pewnego kultowego polskiego filmu.
Znamienna promocja autobiograficznej książki Andrzeja Dudy
O tym, że powyższy opis nie jest złośliwą karykaturą, lecz w miarę rzetelną charakterystyką Andrzeja Dudy, świadczy obecny jego status. Nie udało mu się załatwić jakiejś intratnej zagranicznej synekury, nie ma znaczącej grupy osób, które byłyby gotowe iść z nim w kolejny polityczny bój, nie słychać o planach zatrudnienia go na jakiejś prestiżowej uczelni Ligi Bluszczowej (nawet rodzimy Uniwersytet Jagielloński pospiesznie wydał oświadczenie, że stosunek pracy z byłym prezydentem wygasł i nie widzi możliwości ponownego jego zatrudnienia). Jest więc obecnie były lokator Belwederu uzależniony od tego, czy jego protektor zza oceanu, z którym zbudował relację podległości (jak wcześniej z ojcem, Bogiem i Jarosławem Kaczyńskim), przypomni sobie o nim i coś mu da. Tymczasem zajmuje się promocją swojej autobiografii, co w jakiś sposób tylko dopełnia jego obrazu niedojrzałego narcyza, który w polityce niczego nie dokonał i skupiony jest na autoterapii.
Ale jest coś, co były prezydent zdaje się traktować jako swojego asa w rękawie, który na powrót uczyni go kimś ważnym politycznie i atrakcyjnym medialnie. To plan bycia „łącznikiem sił patriotycznych”, patronem takiego obozu, co w przełożeniu na język praktyki oznacza, iż widzi się w roli najpierw negocjatora, a potem zapewne premiera, sojuszu PiS z Konfederacją. Nic tak, jak te mrzonki, nie obnaża opisanego wcześniej braku politycznych talentów u bohatera tego tekstu. Bo takie nadzieje są bardziej niż płonne – one są po prostu skrajnie naiwne.
Co mógłby przynieść Andrzej Duda do stołu, przy którym siedzą Jarosław Kaczyński i Sławomir Mentzen?
Po co bowiem Jarosław Kaczyński i Sławomir Mentzen mieliby się dzielić z nim władzą? Z jakiego powodu potrzebowaliby go jako negocjatora czy patrona ich ewentualnej współpracy? I niby w jakim celu mieliby już po tym, gdy się dogadają, czynić premierem kogoś, kto byłby dla nich polityczną konkurencją? W dodatku kogoś o mniejszych niż oni talentach politycznych, a większej, prawdopodobnie, potrzebie atencji? Plany oparte na wizji liderów PiS i Konfederacji podających mu na tacy premierostwo wiele mówią o ich autorze. Wiele złego, a nawet pociesznego.