– Zobaczyłem małe drewniane postacie z oczami z koralików, zawinięte w futerka. Poczułem, że one mnie zapraszają do opowieści – mówi Andrzej Dybczak, który poza dwoma zdobytymi już nagrodami za „Las duchów”, wciąż ma szansę także na Nagrodę Literacką Gdynia, do której został nominowany.
Tak zaczęła się jego droga na daleką północ, deltę Peczory, rzekę Ob, Jenisej, góry Ural, mroźną tundrę, do miejsc, gdzie historia polskich zesłańców z XIX wieku łączy się z kulturą Nieńców i Selkupów – syberyjskich ludów. Nie była to jednak wyprawa odkrywcy. Raczej podróż w ślad za drobnymi przedmiotami. A jednocześnie za pamięcią.
„Las duchów”, Andrzej Dybczak, Wydawnictwo Nisza
Przedmioty zesłania. Kolekcja z przymusu
Wszystko zaczęło się od katalogu zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie. – Otworzyłem go na chybił trafił i trafiłem na figurki Porge, o których opowiada część „Lasu duchów” – wspomina. To właśnie te przedmioty, przywiezione z Syberii przez anonimowego zesłańca, poprowadziły autora do ludzi, których świat znikał na jego oczach.
Kolekcja syberyjska w krakowskim muzeum to jednak nie efekt ekspedycji naukowych, grabieży czy kolonializmu, ale rezultat przypadków, tułaczki i przymusu. – W dużej mierze wzięła się z niewoli. To zaskakujące, choć oczywiście nie chcę popadać w zbytnią idealizację – zaznacza gość.
Czytaj więcej
Wszyscy wiedzą, gdzie leży, ale nikt nie jest pewien, gdzie się kończy i zaczyna. Wiadomo powszec...
Pojawia się w rozmowie historia m.in. Jana Żurakowskiego, młodzieńca skazanego na dożywocie, który w 1906 r. pojawił się w Muzeum Narodowym w Krakowie i zostawił dwie małe figurki zawinięte w futro. Nikt nie wie, co działo się z nim później. Ale przedmioty przetrwały. A z nimi opowieść.
Są też inni, choćby Konstanty Podhorski, który zamiast złota na Alasce przywiózł z Czukotki artefakty. Zginął zastrzelony przez Amerykanina z zazdrości o kobietę. Albo Benedykt Dybowski, który nazwał grupę pasterzy reniferów „Czulewól”, nie wiedząc, że odpowiedzieli mu… przekleństwem… – To symboliczne, jak wyglądały te relacje i jak wyglądała „wiedza” zbierana wtedy przez badaczy – komentuje Dybczak.
Etnograf zawsze przychodzi spóźniony. „Ja też miałem moment porażki”
Jednocześnie nie wszystko udało się zapisać. Nie każdy przedmiot przetrwał. – Pojechałem do miejscowości Oma nad Morzem Barentsa, by dowiedzieć się więcej o rytualnym nakryciu głowy z futra rosomaka. Okazało się, że przedmiot spłonął razem z domem – opowiada autor „Lasu duchów”. – To było jedno z tych doświadczeń, kiedy naprawdę poczułem, że się spóźniłem.
Jeszcze wcześniej, niż rozgrywa się moja książka, trafiłem do rodziny Ewenków nad rzeką Niżniaja Tunguska. Kiedy ich opuściłem, ich świat rozpadł się jak domek z kart. Stracili renifery, potem zdrowie, a na końcu życie.
Ale są też spotkania, które zdążyły się wydarzyć. – Jeszcze wcześniej, niż rozgrywa się moja książka, trafiłem do rodziny Ewenków nad rzeką Niżniaja Tunguska. Kiedy ich opuściłem, ich świat rozpadł się jak domek z kart. Stracili renifery, potem zdrowie, a na końcu życie. Cieszę się, że zdążyłem ich poznać. Ale co z tego, skoro ich już nie ma? – zastanawia się w podcaście podróżnik.
O tym, jak wyglądało podróżowanie po północnej Rosji tuż przed zamknięciem granic z Polską. O „obleśnych” przygotowaniach do wojny, które gość odczuwał na każdym kroku w Federacji Rosyjskiej. O przesłuchaniach przez FSB, które kończyły się wzruszeniem ramion. O różnicy między opowieścią a faktami. O tym wszystkim opowiada Andrzej Dybczak.
Zapraszam do wysłuchania całej rozmowy oraz innych podcastów o literaturze.
Cykl powstał we współpracy z internetową księgarnią Nexto, dystrybutorem e-booków, audiobooków i prasy.