Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego nie próżnuje. Po wydaniu przez luksemburski Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zabezpieczenia, mocą którego zawieszone zostały przepisy dotyczące funkcjonowania tego ciała w Sądzie Najwyższym, uznano, że nie wyklucza to możliwości orzekania przez te same osoby w sprawach dyscyplinarnej odpowiedzialności innych zawodów prawniczych oraz rozpoznawania wniosków prokuratury o uchylenie immunitetów sędziom i prokuratorom.
Prof. Małgorzata Manowska, pierwsza prezes SN, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" mówi, że pozwala na to wydane przez nią zarządzenie regulujące zakres działania Izby, które w jej opinii precyzyjnie oddaje istotę werdyktu TSUE, a na dodatek interpretację, że sprawy immunitetowe są z domeny prawa karnego, a nie środków dyscyplinarnych, potwierdziła unijna komisarz Věra Jourová.
Nie wiem, czy taki był cel Komisji Europejskiej chcącej od TSUE zabezpieczenia: by pozostawić możliwość wydawania decyzji procesowych o dużo większej niż procedury dyscyplinarne dolegliwości tym samym sędziom, wybranym w obarczonej wadą procedurze, którym zabroniono orzekania w sprawach dyscyplinarnych.
Oczywiście uchylenie immunitetu nie przesądza o niczyjej winie, jedynie otwiera możliwości działania prokuraturze, zrównując sytuację sędziego i zwykłego obywatela. Nie ma w tym nic złego. Z jednym tylko zastrzeżeniem.
Nie od dziś wiadomo, że w sądownictwie – a i w prokuraturze – obecnie rządzący mają znane z nazwiska osoby, przeciw którym prowadzone są działania mające na celu wystawienie ich poza środowiskowy nawias. Skoro nie można dyscyplinarnie, do akcji wkracza prokurator i żąda uchylenia immunitetu krakowskiej sędzi Beacie Morawiec, Irenie Majcher z Opola, Pawłowi Juszczyszynowi z Olsztyna czy Igorowi Tulei z Warszawy. Orzeczenia są różne: w pierwszym i trzecim przypadku uchylenie, w drugim odmowa, trzecia sprawa jest odroczona. I „króliczka" można gonić dalej, nie wiadomo jak długo. Przecież śledztwa w naszej ojczyźnie nie słyną ze sprawności, a w pandemii to już w ogóle.