Od przyszłego roku ma obowiązywać minimalna stawka godzinowa dla pracujących na umowach-zleceniach oraz umowach o świadczenie usług, w tym samozatrudnionych. Pracodawcy nie zapłacą jednak 12 zł, ale 13 zł brutto. Kwota ma być waloryzowana co roku w zależności od wzrostu minimalnego wynagrodzenia za pracę na etacie. W 2017 r. ma ono wynosić 2000 zł. Minimalna stawka godzinowa może więc wynieść 13 zł.
Szok dla pracodawców
– Płace, które w Warszawie nie będą szokiem, mogą być ciężkie do wypłacenia przez przedsiębiorców z Warmii i Mazur czy z Podkarpacia. Do tego dochodzi efekt zróżnicowania produktywności, a co za tym idzie, stawek ze względu na branżę. Dla ochrony, sprzątania czy w niektórych obszarach handlu skokowy wzrost może być niebezpieczny – zauważa prof. Jacek Męcina z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert Konfederacji Lewiatan, były wiceminister pracy. I dodaje, że zmiana może wywołać perturbacje i przechodzenie do szarej strefy w najsłabszych segmentach. Zwłaszcza że na przedsiębiorców nałożono ostatnio dużo innych obciążeń – ograniczenie stosowania umów czasowych czy nowe obciążenia składkowe, które podnoszą koszty pracy.
Nie wszyscy eksperci jednak obawiają się o los pracodawców.
– Najgłośniej krytykują wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej ci, którzy sami zarabiają po 150 euro za godzinę. Prawo pracy jest po to, by chronić najsłabszych. Państwo nie jest nocnym stróżem – mówi Waldemar Gujski, adwokat. I dodaje, że osoba zarabiająca np. siedem złoty na godzinę nie jest w stanie utrzymać rodziny. Dlatego konieczna jest ingerencja prawodawcy.
Celem regulacji jest też przeciwdziałanie nadużywaniu umów cywilnoprawnych. Według GUS wyłącznie na takich umowach pracuje 700 tys. Polaków, czyli 4,4 proc. zatrudnionych, a dla 400 tys. osób stanowią dodatkowe źródło dochodów. Większość z nich nie mogła wybrać innej formy pracy.