Zadłużone szpitale nie dostają kredytów w bankach. A ponieważ muszą mieć pieniądze na zakup leków, podpisują umowy z dostawcami, które poręczają prywatne instytucje finansowe. Gdy szpital nie płaci dostawcom, owe instytucje regulują jego długi. Sęk w tym, że szpitale płacą za to słony rachunek. Słyszeliśmy o tym wszyscy dwa lata temu przy okazji kłopotów Centrum Zdrowia Dziecka. Wówczas szpital zmagał się z 200 mln zł długu wobec parabanków.

Po piątkowym wyroku Sądu Najwyższego instytucjom finansowym nie będzie się już opłacało pomagać szpitalom. SN stwierdził, że bez zgody powiatu czy władz wojewódzkich – o którą trudno – szpital nie może się zadłużać w prywatnej firmie. Eksperci nie mają wątpliwości – sąd zadbał o finanse publiczne. Bo szpitale spłacają zobowiązania wraz z drakońskimi odsetkami z pieniędzy podatników.

Tyle tylko, że dobry wyrok to dopiero początek kłopotów. Bez poręczeń szpitale nie będą mogły funkcjonować. Kto więc spłaci za nie długi? Samorządy nie chcą, bo same są w nie najlepszej sytuacji finansowej. Może wyrok Sądu Najwyższego zmusi w końcu rząd do stworzenia publicznej instytucji, która udzielałaby szpitalom poręczeń na przyzwoitych warunkach. Zyskaliby na tym wszyscy. Nawet pacjenci. Odsetki, które płaciłyby szpitale, mogłyby z powrotem trafić do NFZ, a ten mógłby kupić więcej świadczeń.

Pytanie tylko, czy rząd, który dba jedynie o lekarzy rodzinnych, potrafi jeszcze zadbać o pacjentów.