ZUS zastrzega, że nie prowadzi obecnie żadnych zmasowanych kontroli nastawionych na umowy o dzieło. Praktyka jest jednak taka, że inspektorzy wykrywają takie kontrakty w zdecydowanej większości firm, które odwiedzają. Przedsiębiorca musi się wtedy liczyć z tym, że przyjdzie mu dopłacić zaległe składki liczone od pełnych przychodów z umów za ostatnich pięć lat.
– Jeszcze kilka lat temu inspektorzy ZUS nie zwracali uwagi na umowy o dzieło. W ostatnim czasie ich podejście diametralnie się zmienia i jest to pierwsza sprawa, o którą pyta kontroler po przekroczeniu progu firmy – mówi Andrzej Radzisław, radca prawny z kancelarii LexConsulting.pl.
Zmiana interpretacji
– Od jednej z firm ZUS zażądał zapłaty 150 tys. zł składek od przychodów z umów o dzieło tylko za jeden rok. Sprawa trafiła do sądu i nie wiadomo, jak się zakończy – dodaje Łukasz Chruściel, radca prawny z kancelarii Raczkowski Paruch. – Takie kontrole mogą zachwiać płynnością finansową danej firmy. Paradoksalne jest to, że przepisy o umowach o dzieło są takie same od lat, zmieniła się jedynie ich interpretacja w ZUS. A odwołania przedsiębiorców rozpatrują sądy pracy i ubezpieczeń społecznych, a nie sądy cywilne – wyjaśnia.
Bywa, że przedsiębiorcy uda się uniknąć zakwestionowania umowy o dzieło, gdy dowiedzie, że jest zgodna z art. 627 kodeksu cywilnego. Najważniejsze jest udowodnienie, że wykonanie dzieła doprowadziło do konkretnego efektu i stanowi zamkniętą całość. W odróżnieniu od umowy-zlecenia określonej w art. 734 k.c., która wymaga starannego działania od usługodawcy, bez potrzeby wypracowania konkretnego efektu.
Liczy się efekt
Z tego właśnie bierze się inwencja firm, które starają się, by w umowach o dzieło znalazły się określenia wskazujące na efekt, a nie wykonywanie czynności. Zamiast malowania żądają więc wymalowania. Zamiast sprzątania oczekują wysprzątania. Czasem prowadzi to do absurdów, gdy wykonawca dzieła ma obowiązek wyodkurzania.