Słońce, plaża, leżak, a na nim urlopowicz Kowalski. Przed nim włączony służbowy laptop. Co jakiś (niedługi) czas Kowalski otwiera skrzynkę mailową, sprawdza, czy nie ma w niej korespondencji służbowej. Skrzynka pusta, Kowalski oddycha z ulgą, znowu ma pół godziny dla siebie. I tak cały dzień przez wszystkie dni urlopu.
To wcale nierzadkie obrazki oglądane w miejscowościach wypoczynkowych i na szlakach turystycznych. Wakacje ze służbowym laptopem bywają prawdziwą zmorą urlopową i to niekoniecznie za sprawą wydawanych pracownikom wyraźnych poleceń, ale stanu pewnych oczekiwań pracodawcy, które każdy pracownik potrafi odczytać i w znacznej liczbie przypadków zastosować się do nich. To najczęściej przejaw złego obyczaju. Złego, bo głęboko i w sposób nieuzasadniony ingerującego w sferę prywatności.
Poza zasięgiem
Jak to wygląda z prawnego punktu widzenia? Czy prawo pracy gwarantuje pracownikowi choćby minimum prywatności, świętego spokoju w czasie urlopu?
Tak, gwarantuje. Urlop to nie tylko okres zwolnienia z obowiązku świadczenia pracy, ale również z jakichkolwiek, nawet najbardziej ograniczonych form dyspozycyjności. To czas pracownika, z którym może robić, co mu się żywnie podoba. Może nie odbierać telefonów, poczty elektronicznej. Nie musi pozostawać tylko w tych miejscach, gdzie jest zasięg telefonii komórkowej. Tu zdecydowanie bierze górę ochrona prywatności pracownika i cel urlopu, jakim jest wypoczynek, a nie „czuwanie".
Warto o tym przypomnieć wszystkim tym, którzy „nie po to dają pracownikowi" elektroniczne środki łączności, żeby pracownik był niedostępny w czasie urlopu.