Finalizujecie obecnie 13. zagraniczne przejęcie, a w ciągu trzech dekad Maspex dokonał aż 22 przejęć spółek. Polskie firmy spożywcze praktycznie tego nie robią. Dlaczego pan się podjął takiego ryzyka?
Strategie, które mogą być realizowane w technologiach cyfrowych, gdzie rynek globalny jest na wyciągnięcie ręki, w branży spożywczej nijak mają się do rzeczywistości. My wytwarzamy produkty najczęściej o regionalnym profilu, mamy realne koszty produkcji i transportu, ograniczenia w dostępie do realnego surowca i lokalne preferencje klientów. Uważam, że polskie firmy z branży spożywczej rozwijają się mądrze, bo zaczynają od swojej najbliższej okolicy, dopiero potem sięgają dalej, a polski rynek w branży spożywczej ma odpowiednią głębię i zajęcie na nim dobrego miejsca jest wpisowym do gry. Gdy już tę pozycję w kraju ma się wypracowaną, powinno się mieć aspiracje, żeby patrzeć szerzej na rynki międzynarodowe. Rozpoczynaliśmy od bliskiej zagranicy, na początku lat 90., wówczas rynek był inny i z Polski sprzedawało się produkty w bardzo nieskomplikowany sposób za dobre pieniądze m.in. do Rosji. Ten czas skończył się wraz z wielkim kryzysem w Rosji w 1998 roku. Wtedy niektóre firmy przyjęły strategię przeczekania tego momentu i powrotu do Rosji, a my zdaliśmy sobie sprawę, że ten rynek już nie wróci do gry na dotychczasowych zasadach i szybko przegrupowaliśmy swoje skromne na tamten czas zasoby na sąsiednie kraje.
Jak zaczynaliście państwo wychodzenie poza polski rynek?
Zaczynaliśmy od sąsiadujących rynków i to był bardzo dobry wybór, bo te kraje też były gospodarkami niedoboru, nawyki konsumentów były podobne, odległość znośna. Budowaliśmy tam oddziały handlowe, a później praktycznie na każdym zagranicznym rynku kupiliśmy jakąś firmę z lokalnymi markami , czyli przykładowo Relax w Czechach, TopJoy na Węgrzech, Queen’s w Bułgarii. Ale gdy w Rumunii, w segmencie sokowym, nie było dorobku lokalnego, wprowadziliśmy tam markę Tymbark. Uważam, że dobra firma, która ma sukces w Polsce, patrzy na rynek zagraniczny z pożądaniem, chce tam zaistnieć. Od tamtego czasu niewiele zmieniliśmy w strategii rozwoju. Mamy bardzo konserwatywny model, oparty na wzroście organicznym, czyli rozwijamy ten biznes, który mamy i od czasu do czasu dołączamy do tego jakąś akwizycję.
Czytaj więcej
Przedsiębiorcy skupieni w Radzie Polskich Przedsiębiorców Globalnych postulują stworzenie dogodny...
Maspex powstał w latach 90. i istnieje do dziś, przetrwał różne trudne czasy. Czy ma pan jakieś żelazne zasady budowania biznesu odpornego na kryzysy?
Wszystko, czego się nauczyliśmy w biznesie, sprowadza się do trzech zasad: koncentracji, skalowania i geograficznego rozszerzenia. Po pierwsze, trzeba skupić się na tym, co się chce robić i w czym można być dobrym. My fokusujemy się na trwałych produktach spożywczych. Nie umiemy dystrybuować produktu, który ma 20 dni przydatności do spożycia. To dobry biznes, ale inny model. Produkujemy żywność, którą możemy transportować bez warunków chłodniczych. Te produkty są na ogół dystrybuowane przez naszych partnerów handlowych i przejęcia innych firm są także dopasowane do naszej sieci dystrybucyjnej i zwiększania ich sprzedaży. Gdy już mamy dobry produkt i skalę, która daje dobrą relację kosztów do ceny, to staramy się go sprzedawać na rynkach, gdzie jesteśmy obecni. To nie zawsze się udaje pod tą samą marką, bo w żywności mało jest brandów globalnych, my z takich marek mamy tylko Żubrówkę, ale w tym biznesie równie ważne są też marki regionalne. Bardzo wcześnie zdecydowaliśmy, że sprzedajemy produkty markowe, rozpoznawalne. Oczywiście, nie ma co udawać, że gramy w tę samą grę, co firmy globalne. Natomiast żywność jest specyficzna, ludzie są dumni ze swoich nawyków kulinarnych, ze swoich kuchni i małych ojczyzn. Postanowiliśmy więc dowartościować tę lokalną dumę. To było w latach 90. unikalne. Duże zagraniczne koncerny kupowały firmy w Europie Środkowej i wprowadzały swoje brandy, a zabijały produkty lokalne. A my zawsze kupowaliśmy lokalne firmy po to, żeby tę markę regionalną rozwinąć oraz utrzymać na rynku. I okazało się, że ta część rynku opartego na brandach regionalnych, wcale nie jest mała i w poważnych kategoriach produktów sprzedajemy więcej niż ci, którzy postawili tylko na brandy globalne.
To brzmi tak prosto, a jednak nie wszystkim się udaje.
To, co jest proste, nie zawsze jest łatwe. Analiza wsteczna jest łatwa i skuteczna, ale gdy te decyzje podejmowaliśmy, byliśmy utkani z wątpliwości i zastanawialiśmy się, czy to jest właściwy kierunek, ale dostrzegaliśmy znaki rynkowe, które mówiły, że idziemy dobrą drogą. Odkąd weszliśmy w ten biznes i zaczęło nam wychodzić, z jednej sprzedanej palety zrobił się samochód, a potem setki, to marzenie wielkiego biznesu natychmiast się pojawiło i do tej pory nas nie opuściło.