Reklama

Krzysztof Pawiński: Nie ma jednej recepty na sukces. Co działa? Koncentracja, skalowanie, ekspansja

Gdzie firma będzie za 5-10 lat? Odpowiem, gdy już tam będę – mówi Krzysztof Pawiński, prezes Maspexu, największej polskiej firmy spożywczej. O nowym projekcie Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta mówi: „Jestem przerażony”.

Publikacja: 22.09.2025 05:01

Krzysztof Pawiński, prezes Maspexu

Krzysztof Pawiński, prezes Maspexu

Foto: Tomasz Gotfryd

Finalizujecie obecnie 13. zagraniczne przejęcie, a w ciągu trzech dekad Maspex dokonał aż 22 przejęć spółek. Polskie firmy spożywcze praktycznie tego nie robią. Dlaczego pan się podjął takiego ryzyka?

Strategie, które mogą być realizowane w technologiach cyfrowych, gdzie rynek globalny jest na wyciągnięcie ręki, w branży spożywczej nijak mają się do rzeczywistości. My wytwarzamy produkty najczęściej o regionalnym profilu, mamy realne koszty produkcji i transportu, ograniczenia w dostępie do realnego surowca i lokalne preferencje klientów. Uważam, że polskie firmy z branży spożywczej rozwijają się mądrze, bo zaczynają od swojej najbliższej okolicy, dopiero potem sięgają dalej, a polski rynek w branży spożywczej ma odpowiednią głębię i zajęcie na nim dobrego miejsca jest wpisowym do gry. Gdy już tę pozycję w kraju ma się wypracowaną, powinno się mieć aspiracje, żeby patrzeć szerzej na rynki międzynarodowe. Rozpoczynaliśmy od bliskiej zagranicy, na początku lat 90., wówczas rynek był inny i z Polski sprzedawało się produkty w bardzo nieskomplikowany sposób za dobre pieniądze m.in. do Rosji. Ten czas skończył się wraz z wielkim kryzysem w Rosji w 1998 roku. Wtedy niektóre firmy przyjęły strategię przeczekania tego momentu i powrotu do Rosji, a my zdaliśmy sobie sprawę, że ten rynek już nie wróci do gry na dotychczasowych zasadach i szybko przegrupowaliśmy swoje skromne na tamten czas zasoby na sąsiednie kraje.

Jak zaczynaliście państwo wychodzenie poza polski rynek?

Zaczynaliśmy od sąsiadujących rynków i to był bardzo dobry wybór, bo te kraje też były gospodarkami niedoboru, nawyki konsumentów były podobne, odległość znośna. Budowaliśmy tam oddziały handlowe, a później praktycznie na każdym zagranicznym rynku kupiliśmy jakąś firmę z lokalnymi markami , czyli przykładowo Relax w Czechach, TopJoy na Węgrzech, Queen’s w Bułgarii. Ale gdy w Rumunii, w segmencie sokowym, nie było dorobku lokalnego, wprowadziliśmy tam markę Tymbark. Uważam, że dobra firma, która ma sukces w Polsce, patrzy na rynek zagraniczny z pożądaniem, chce tam zaistnieć. Od tamtego czasu niewiele zmieniliśmy w strategii rozwoju. Mamy bardzo konserwatywny model, oparty na wzroście organicznym, czyli rozwijamy ten biznes, który mamy i od czasu do czasu dołączamy do tego jakąś akwizycję.

Czytaj więcej

Ekspansja zagraniczna kluczem do dalszego rozwoju Polski

Maspex powstał w latach 90. i istnieje do dziś, przetrwał różne trudne czasy. Czy ma pan jakieś żelazne zasady budowania biznesu odpornego na kryzysy?

Wszystko, czego się nauczyliśmy w biznesie, sprowadza się do trzech zasad: koncentracji, skalowania i geograficznego rozszerzenia. Po pierwsze, trzeba skupić się na tym, co się chce robić i w czym można być dobrym. My fokusujemy się na trwałych produktach spożywczych. Nie umiemy dystrybuować produktu, który ma 20 dni przydatności do spożycia. To dobry biznes, ale inny model. Produkujemy żywność, którą możemy transportować bez warunków chłodniczych. Te produkty są na ogół dystrybuowane przez naszych partnerów handlowych i przejęcia innych firm są także dopasowane do naszej sieci dystrybucyjnej i zwiększania ich sprzedaży. Gdy już mamy dobry produkt i skalę, która daje dobrą relację kosztów do ceny, to staramy się go sprzedawać na rynkach, gdzie jesteśmy obecni. To nie zawsze się udaje pod tą samą marką, bo w żywności mało jest brandów globalnych, my z takich marek mamy tylko Żubrówkę, ale w tym biznesie równie ważne są też marki regionalne. Bardzo wcześnie zdecydowaliśmy, że sprzedajemy produkty markowe, rozpoznawalne. Oczywiście, nie ma co udawać, że gramy w tę samą grę, co firmy globalne. Natomiast żywność jest specyficzna, ludzie są dumni ze swoich nawyków kulinarnych, ze swoich kuchni i małych ojczyzn. Postanowiliśmy więc dowartościować tę lokalną dumę. To było w latach 90. unikalne. Duże zagraniczne koncerny kupowały firmy w Europie Środkowej i wprowadzały swoje brandy, a zabijały produkty lokalne. A my zawsze kupowaliśmy lokalne firmy po to, żeby tę markę regionalną rozwinąć oraz utrzymać na rynku. I okazało się, że ta część rynku opartego na brandach regionalnych, wcale nie jest mała i w poważnych kategoriach produktów sprzedajemy więcej niż ci, którzy postawili tylko na brandy globalne.

To brzmi tak prosto, a jednak nie wszystkim się udaje.

To, co jest proste, nie zawsze jest łatwe. Analiza wsteczna jest łatwa i skuteczna, ale gdy te decyzje podejmowaliśmy, byliśmy utkani z wątpliwości i zastanawialiśmy się, czy to jest właściwy kierunek, ale dostrzegaliśmy znaki rynkowe, które mówiły, że idziemy dobrą drogą. Odkąd weszliśmy w ten biznes i zaczęło nam wychodzić, z jednej sprzedanej palety zrobił się samochód, a potem setki, to marzenie wielkiego biznesu natychmiast się pojawiło i do tej pory nas nie opuściło.

Reklama
Reklama

A jeśli chodzi o przyszłość, jak Maspex ma wyglądać za 10 lat, jak ma rosnąć firma, ile chcecie na to wydać?

Pani pytanie jest elementem pięknej idei, że przyszłość jest programowalna, a podstawą rozwoju jest strategia. To miła ułuda, ale prawda jest inna. Gdzie firma będzie za 5-10 lat? Odpowiem, gdy już tam będę, wtedy dokładnie opowiemy, jaką przyjęliśmy strategię. Pójście do przodu jest obarczone samymi wątpliwościami. Gdyby była generalna recepta na sukces, już dawno by została spisana i była w rękach wszystkich firm, a sukces byłby tylko pochodną zainwestowanych środków. Takie firmy, jak nasza, by nie powstały, bo wielkie firmy wykorzystałyby tę wiedzę wcześniej. To, że Maspex istnieje i się rozwija, jest najlepszym dowodem na to, że jednej recepty na sukces nie ma i tego się nie da zaprojektować.

Czy planujecie państwo następne przejęcia?

Polska jest doskonałym miejscem startu dla firmy spożywczej, bo jest rynkiem z blisko 38 mln mieszkańców. Drugim takim w tej części jest Rumunia i jej prawie 20 mln konsumentów. Mamy bardzo dobrze prosperujący biznes również w Czechach i na Słowacji, na Węgrzech i w Bułgarii. Czy chcemy się dalej rozwijać? Oczywiście. Czy możemy przewidzieć, co przejmiemy? Nie możemy, bo nie ma sklepu z firmami. Często czytam wypowiedzi, gdzie ktoś mówi, że teraz będzie przejmować firmy i wywołuje to mój delikatny uśmiech, bo ja wiem, jak nieprzewidywalny jest segment M&A (fuzji i przejęć – red.), tam trzeba dziesiątki projektów przerzucić, żeby znaleźć jeden sensowny. Nam to się udaje raz na kilka lat. Między Agrosem, który kupiliśmy w 2015 roku, a następnym przejęciem CEDC w 2022 roku minęło 6 lat, a pracowaliśmy cały czas. Dzięki tej transakcji mamy wreszcie globalną markę, Żubrówkę, a poza nią mocne brandy lokalne, jak Soplica czy Bols, a niedawno dołączyliśmy jeszcze Becherovkę.

Jak po latach oceniacie to przejęcie CEDC i przyszłość rynku alkoholi, skoro konsumpcja alkoholu w Polsce spada?

Jesteśmy czwarty rok w tym biznesie i mamy jeszcze pewne krytyczne spojrzenie, ale zapewne przy następnej rozmowie za trzy lata, będę już zaimpregnowany na nielogiczności tego rynku i nierówność praw. Alkohol to nie jest produkt, jak każdy, ma negatywne skutki społeczne, więc jego regulacja jest potrzebna. Jednak w Polsce ta regulacja jest sprowadzona do tego, że boisko, na którym gramy jest jednostronnie przechylone. Na rynku alkoholi wódka ma trzykrotnie wyższą akcyzę w porównaniu z piwem i w ten sposób państwo tworzy kategorię najtańszego alkoholu. Dziwię się, że można redukować dochody budżetu, udzielając swoistego upustu w „podatku od grzechu.” Akcyza jest podatkiem od niepożądanego zachowania, które jest prawnie dopuszczalne, ale nie jest promowane. Natomiast moje państwo podatkami nakłania konsumentów alkoholi do tego, co mają pić. Kiedyś mówiło się, że reklama alkoholu ma stanowić wyjątek, ustawa reguluje, że na terenie kraju zabrania się promocji produktów alkoholowych – z wyjątkiem piwa. Dziś, jeśli dokładnie policzymy, to 54 proc. czystego alkoholu jest spożywane w formie piwa, zatem reklama dopuszczająca piwo już nie jest wyjątkiem, tylko regułą. Moje państwo nakłania konsumentów do picia piwa, które dodatkowo przynosi dużo mniejsze dochody do budżetu niż wszystkie pozostałe kategorie alkoholu, które nie mogą się reklamować. Ja tego nie rozumiem, ale widocznie mało rozumiem.

Nie wierzy pan w możliwą reformę rynku alkoholi?

Po liturgicznym oburzeniu na alkotubki, Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało wielką normalizację ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Jakiś czas temu ujrzeliśmy założenia projektu i… góra urodziła mysz. Ten projekt zakłada, że alkohol można pakować tylko w puszki lub butelki szklane, zapominając o tym, że cały catering samolotowy i dużo sprzedaży w strefach wolnocłowych, oparte są o butelki z plastiku, takie są przepisy bezpieczeństwa w samolotach. Resort analizuje, czy na stacjach benzynowych można sprzedawać alkohol. Tymczasem stacje odpowiadają jedynie za 2 proc. sprzedaży alkoholu, co jest dokładnie zmierzone. Natomiast resort zdrowia nie zajmuje się tym, że 54 proc. rynku alkoholi w Polsce jest codziennie reklamowane w telewizji. Ministerstwo Sportu jest największym obrońcą reklamy alkoholu, bo z tych setek milionów wydawanych na reklamę w ciągu roku, utworzono malutki fundusz ponad 20 mln zł, na organizację zajęć sportowych. Wreszcie, Ministerstwo Finansów, które powinno mieć ambicje tworzenia mechanizmów poboru podatku, które zwiększają dochody, ma jedyny pomysł na skalowanie dochodu z akcyzy w postaci podwyżki procentowej i zmiany mapy drogowej akcyzy, która miała obowiązywać do 2027 r. To jest biznes regulowany, ale skoro umawiamy się na 5 lat uregulowanych podwyżek, to wytrzymajmy te 5 lat, bez kolejnej zmiany zasad już po trzech latach.

Czytaj więcej

Aby Mołdawia nie wpadła w ręce Rosji: do kraju płynie wsparcie

Unikacie wchodzenia na giełdę, ale kupiliście właśnie rumuńską spółkę giełdową Purcari Wineries.

W Rumunii szukaliśmy sposobu na zbudowanie skali na rynku dystrybucji alkoholu. Tak wypatrzyliśmy firmę Purcari, której brand jest już liderem w Mołdawii, w Rumunii i ma dobrą pozycję w Bułgarii. To jest spółka notowana na giełdzie, więc jedynym sposobem wejścia w taką transakcję było wezwanie publiczne. Odpowiedź na naszą ofertę była entuzjastyczna, bo skupiliśmy 72 proc. akcji.

Reklama
Reklama

To jest pierwsza spółka giełdowa w portfelu Maspexu, co prowadzi mnie do pytania, jak państwo patrzycie na giełdę dzisiaj, czy rozważacie wejście na parkiet?

Patrzymy na giełdę od wielu lat niezmiennie ciepło. Natomiast mamy takie wewnętrzne, właścicielskie porozumienie, żeby skorzystać z tej ścieżki, musi się pojawić taki projekt transformacyjnego przyjęcia, którego w klasyczny sposób nie będziemy w stanie zrealizować. Do tej pory tradycyjnie najpierw zbieramy chrust, czyli środki własne, później idziemy do banków, z którymi współpracujemy od lat, które dokładają nam finansowanie dłużne i wtedy kupujemy daną spółkę. Im większy projekt, tym bardziej entuzjastycznie banki chcą w nim uczestniczyć. Jeszcze nam się nie zdarzyła potrzeba sięgnięcia po inne finansowanie. Jednak jeśli byśmy taki target znaleźli, to nie mielibyśmy żadnych problemów, by się podzielić własnością i sięgnąć po kapitał z giełdy, bo nie jesteśmy firmą rodzinną, tylko partnerską.

Jak pan skomentuje ogromne zamieszanie wokół programu dla HoReCa z KPO?

Wychodzę z założenia, że jeśli mój kraj i Unia Europejska, moje dwie ojczyzny, stwarzają instrumenty do wspierania przedsięwzięć, to rolą menedżera jest sięganie po te rozwiązania. Niekorzystanie z takiego wsparcia to stawienie się w sytuacji, że konkurencja może być bardziej skuteczna. Nie róbmy z tego zaklętych rewirów, każda firma powinna się o to ubiegać – jeśli tego nie czyni, działa na własną niekorzyść. Mamy już za sobą projekty przedakcesyjne i kolejne unijne. Natomiast w programie KPO dla HoReCa jest pewien błąd konstrukcyjny. Bo jeśli tworzymy program dla małych firm, hoteli, restauracji, kawiarni, które rzeczywiście ucierpiały w czasie pandemii, w którym jednym z najważniejszych kryteriów oceny jest dywersyfikacja biznesu, to jest to dla mnie absolutnie fundamentalnym błędem. Biznes nauczył mnie fokusowania, skalowania, rozszerzenia geograficznego. A gdy dajemy kryterium, które premiuje dywersyfikację, czyli zróżnicowanie biznesu, to jest to afirmacja zagubienia. Jeśli masz dobrą restaurację, to twoim celem jest zbudowanie pięciu lub dziesięciu restauracji, powinieneś rozwijać i skalować ten biznes. Nakłanianie do tego, żeby przedsiębiorcy robili rzeczy zupełnie inne od swojego podstawowego biznesu jest niemądre.

Czytaj więcej

Burza wokół KPO może wywołać kryzys w rządzie

A jakie wsparcie w pana ocenie by się przydało?

Odpowiem na własnym przykładzie, dostaliśmy na przykład wsparcie na projekty badawcze z otoczeniem rolniczym i instytutami naukowymi. Zrobiliśmy reintrodukcję pszenicy durum, dzięki czemu zamiast, jak wcześniej, importować całość surowca do produkcji makaronów, istotny proc. pszenicy możemy już kupić od naszych rolników. Podobnie, sukcesem zakończył się projekt uprawy pomidora gruntowego. Polska ma liczone w milionach ton spożycie pomidorów, a uprawialiśmy go jedynie 200 tys. ton, ponieważ pomidor potrzebuje długiego okresu wegetacji i dużo słońca. A w Polsce na ogół około 15 maja mamy przymrozki, więc nie można siać pomidora, trzeba sadzić sadzonki do gruntu po 15 maja, koszty tego są gigantyczne. Tymczasem przy dużych zbiornikach wodnych wpływ tego przymrozka jest dużo mniejszy, woda jest stabilizatorem temperatury, dlatego dzięki naszemu projektowi badawczemu na Kujawach jesteśmy o krok od wyhodowania takich odmian pomidora, które będzie można wysiać i zebrać maszynowo.

Co pana zdaniem by się przydało polskim firmom, by chciały inwestować za granicą?

Nie oczekujmy, że ekspansję zagraniczną zrobią za przedsiębiorców agendy państwowe. Mam różne doświadczenia z władzami, prowadzę firmy w wielu krajach i mam na przykład bardzo dobre zdanie o wielu ambasadorach w Rumunii, a teraz w Mołdawii, którzy służyli pomocą. Myślę, że oferta targów i wystaw dla małych i średnich firm jest dosyć gęsta, to jak one wyglądają, to już zupełnie inna sprawa. Rolą państwa jest otwieranie rynków dla produktów spożywczych. Mamy cały czas problemy z eksportem mięsa, nadzór weterynaryjny w innych krajach bywa wymagający, żadna firma nie otworzy sobie sama rynku chińskiego czy innych, tu jest rola dyplomacji gospodarczej. Kolejna sprawa: podatki płacone w kraju powinny mieć charakter neutralny dla eksportu, nie możemy lokalnymi podatkami obciążać produktów na eksport. Jednym z przykładów takiej absolutnie złej regulacji jest ETS, czyli instrument podatkowy, który obciąża cenę energii wykorzystanej do produkcji w Unii Europejskiej. Mamy najdroższą energię, firmy wytwarzające tutaj swoje produkty nie mają możliwości odliczenia podatku w ETS dla towaru idącego na eksport. To jest nasze ogólnoeuropejskie samobójstwo. Bardzo obciąża też opodatkowanie pracy, jest wielka różnica między kosztami dla przedsiębiorcy a wypłatą netto pracownika. W UE doświadczamy deindustrializacji, bo regulacjami wewnętrznymi tak podbiliśmy koszty wytwarzania, że straciliśmy konkurencyjność.

Czytaj więcej

Co się dzieje w USA? Przyszłość wojny celnej rozstrzygnie Sąd Najwyższy
Reklama
Reklama

Czy wojna celna Stanów Zjednoczonych państwa dotyka?

Na początku byliśmy spokojni spokojem naszych odbiorców. Podczas zawieszenia ceł na 90 dni, wszyscy zrobili zapasy. Dlatego jeszcze nie widzimy w sprzedaży efektu wzrostu cen o nowe cła. Mamy duże obawy, ale one się zmaterializują dopiero za jakiś czas, bo nasi dystrybutorzy w USA sprzedają obecnie zapasy z magazynów, które zbudowali po zapowiedzi podwyższenia ceł.

Jak tak wielki producent żywności w opakowaniu, jak Maspex, patrzy na przyszłość opakowań i nowy projekt ustawy o Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta czy system kaucyjny?

W oczekiwaniach, żeby biznes był mniej obciążający dla środowiska, nie ma nic złego. Natomiast my jako Europa, ale nie tylko, zbudowaliśmy swój dobrobyt na wzroście gospodarczym, napędzanym rozwojem technologicznym, wolnością i eksploatacją środowiska. Mamy konsensus w tej części Zachodu, że chcemy zmniejszać obciążanie środowiska. Jednak kiedy wracam z Azji, mam wątpliwości, czy te ambicje są tam podzielane. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy obniżyć swój dobrobyt i czy godzimy się na sztucznie wywołaną recesję.

Uważa pan, że zmiana polityki wobec biznesu zakłóci wzrost gospodarczy?

Uważam, że nie utrzymamy ładu społecznego, jeśli zrezygnujemy z paradygmatu wzrostu gospodarczego. Bo na nim zyskują także osoby będące w dolnych decylach dochodowych. Jeśli zgodzimy się, że będziemy obniżali swój poziom dobrobytu, to głównymi poszkodowanymi będą osoby zarabiające najmniej.

Dostrojony z Europą głos Ameryki w sprawach ekologicznych zniknął, bo Stany wywróciły stolik, powiedziały „nie” cłu węglowemu na granicy Unii i obciążeniom nakładanym na firmy amerykańskie w związku z ich profilem energetycznym, czy podatkowi globalnemu na poziomie 15 proc., który Europa już uchwaliła. Uważam, że jesteśmy na rozdrożu, a Unia nie wie, co robić i odracza pewne rzeczy, opóźniono obowiązki raportowania ESG, spowolniono dla rolników tempo wchodzenia Zielonego Ładu. Tak więc na pytanie, gdzie jesteśmy, odpowiem, że chyba się rozglądamy bez pomysłu i konkretnej wizji.

Czy da się pogodzić wzrost gospodarczy z lepszym poszanowaniem środowiska?

Moim zdaniem tak, ale warunkiem jest postęp technologiczny. On jest nadzieją, że wszystko będziemy wytwarzali lepiej, mniej emisyjnie, bardziej wydajnie. Polityka już weszła w ekonomię i opowiada irracjonalne teorie o tym, jak wytwarzać bogactwo, teraz polityka zaczyna wchodzić w naukę i chce wskazywać, które technologie kiedy się rozwiną. Jednak paradygmat o ciągłym postępie technologicznym jest prawdziwy, ale dotyczy sumy postępu, a nie rozwoju poszczególnych technologii. A co będzie, jeśli cały postęp dowiezie AI, a nie nowe rozwiązania w składowaniu energii elektrycznej? Mamy ideologiczną agendę przyjętą jako coś oczywistego, że postęp technologiczny zagwarantuje nam utrzymanie dobrobytu przy zmniejszeniu eksploatacji środowiska. To jest ideologia, pytanie, czy jesteśmy cierpliwi i będziemy czekali, aż technologia pozwoli zmniejszyć presję na środowisko, czy też będziemy to robili z pogorszeniem naszego dobrobytu. Nie sądzę, żebyśmy zyskali akceptację społeczną na to, że ma nam być gorzej.

Reklama
Reklama

Jak pan ocenia nowy projekt ROP?

Jestem przerażony. Dla nas oznacza to czterokrotne zwiększenie opłat z tytułu tego podatku. Teraz nie da się wygrać wyborów, mówiąc, że podwyższa się podatki, dlatego wprowadzane są różnego rodzaju opłaty, zwłaszcza w interesie środowiska, bo to już inaczej brzmi. To, co wynika z założeń regulacji rozszerzonej odpowiedzialności producenta, ewidentnie jest wielokrotnym zwiększeniem wydatków na wprowadzanie produktów oraz utylizację ich opakowań i pytanie, czy realizacja tego projektu przez agendę państwową gwarantuje jakikolwiek sukces. Uważam, że jest to obarczone bardzo dużym ryzykiem.

Wprowadzanie ROP to nie jest jednak polska inicjatywa, a unijna.

Jestem zatrwożony jakością i naiwnością regulacji unijnych, które w tym obszarze spotykamy. Dwa podstawowe materiały to stal i plastik. Stal po każdym kolejnym przytopieniu staje się lepszym produktem, z plastikiem jest odwrotnie. Liczba przetworzeń sprawia, że parametry jakościowe plastiku spadają. Dlatego, żeby utrzymać jego właściwości, trzeba dodawać cały czas pewną ilość nieprzetworzonego surowca, czyli virgin PET. Przez lata branża działała tak, że kupowaliśmy czysty PET, robiliśmy z tego butelki, które potem były zbierane i dla całego łańcucha przetworzenia plastiku, te butelki z branży spożywczej były dodatkiem wysokiej jakości surowca, który poprawiał jakość ich produktów, powstawały z niego krzesła czy części samochodowe. Teraz regulacja unijna mówi, że producenci w branży spożywczej mają do swoich butelek użyć w tym roku 25 proc., a do 2030 roku 30 proc. rPETu, więc wprowadzamy drogi system kaucyjny i zabieramy z rynku te 30 proc. z powrotem do siebie, żeby spełnić wymóg dyrektywy plastikowej. W efekcie, w pozostałym łańcuchu przetworzenia brakuje domieszki pochodzącej od nas, więc inni muszą kupić virgin PET, by utrzymać jakość swojej masy plastikowej, która nie ma tak wyśrubowanych standardów, jak opakowania do żywności. No, jak można być tak krótkowzrocznym?

Jakie rozwiązanie by pan proponował zamiast tego?

Lepsze jest dotychczasowe rozwiązanie, czyli, branża spożywcza bierze oryginalny, nieprzetworzony surowiec do produkcji butelek, bo opakowania do żywności mają swoje normy, ale poprawiamy efektywność zbiórki butelek. Zbieramy ich więcej i ten materiał idzie już do dalszego przetworzenia w łańcuchu produkcyjnym branż, gdzie jakość plastiku może być mniejsza niż w opakowaniach na żywność. To unijne rozwiązanie jest zrobione bez całościowego zrozumienia, bez wiedzy inżynieryjnej i policzenia bilansu. Konsument będzie miał droższy produkt z kosztami systemu kaucyjnego, a branża nie dowiezie niczego. Przykładem tego typu niemądrej regulacji jest przytroczona zakrętka. Branża rozlewnicza musiała zapłacić miliardy euro za nowe formy, przestawienie maszyn i całego systemu, żeby to zaistniało. Jaki jest efekt tej smyczy? Żeby ta zakrętka była przytroczona do butelki, niezbędny jest mały naddatek plastiku, a sama zakrętka jest odrobinę cięższa. Efekt jest taki, że w skali całej Europy mamy ponad sto tysięcy ton więcej zużytego plastiku.

Czytaj więcej

AI rozsadzi naszą cywilizację? Alarmujące badania Francuzów o rewolucji w ludzkim umyśle

Jaką rolę pełnią nowe technologie w pana firmie? Czy sztuczna inteligencja sprawdza się jako pomoc w podejmowaniu decyzji w biznesie? Na rynku widać zarówno entuzjazm, jak i obawy przed wpływem AI na gospodarkę.

Czy postęp technologiczny więcej miejsc pracy niszczy, czy tworzy? Czyż lęki tkaczek w Liverpoolu były inne w momencie, gdy wchodziło automatyczne czółenko, które stwarzało zagrożenie dla warsztatów tkackich? Dla mnie, na ten moment, duże modele językowe (Large Language Models), które wykorzystują czat GPT i inne modele AI, to rodzaj nowego, lepszego interfejsu. Ale czy ta zapowiedziana Artificial Generated Intelligence jest rzeczywiście w zasięgu ręki? Kończyłem studia w latach 80., wtedy uczono nas, że fuzja termojądrowa, która da tanią, czystą energię, jest o 10 lat przed nami. Dzisiaj, po 40 latach, nadal prognozuje się te same terminy. To jest przykład tej nieokreśloności postępu technologicznego. Podobnie w przypadku AI, o ile początek był bardzo entuzjastyczny, teraz coraz częściej czytam, że mamy do czynienia z dosyć małoproduktywną zmianą technologiczną. Mówi się nawet o, być może, bańce na rynku technologicznym. Widzę już pewne zniuansowanie oceny tego pierwszego zachwytu. Jednak jestem przekonany, że będzie z tego dużo więcej dobra niż strat.

Reklama
Reklama

A jak sztuczna inteligencja działa w biznesie spożywczym?

Firmy spożywcze lubią przedstawiać się w reklamach jako wielkie kuchnie, które gotują w tradycyjny sposób. I tak jest z punktu widzenia receptury, ale z punktu widzenia procesu produkcji, nikt w fabryce nie miesza drewnianą łyżką w garnku, to są bardzo zaawansowane procesy z dziedziny automatyki czy robotyki. W naszym magazynie automatycznego składu wszystko jest robione przez roboty, tylko pewne czynności końcowe wykonują pracownicy, może 5 proc. zadań. Działają roboty grupujące, układające, pakujące w kartony, wszystkie te czynności wykonywali kiedyś ludzie. Dopóki ta presja automatyzacji dotyczyła pracowników fizycznych, była cisza, a teraz pojawia się pierwsza przesłanka, że być może będzie trzeba wydajniej pracować w obszarze pracowników umysłowych i to zaczyna budzić przerażenie. Mamy dwie opcje. Możemy zrobić więcej tymi samymi ludźmi, ale mając nowe narzędzia, albo możemy robić to samo, używając mniejszej liczby osób. Dlatego patrzę na automatykę i robotykę jak na fazę tego samego lęku, który teraz wywołują LLM, a w przyszłości może AGI, ale jeśli te nadzieje się z sukcesem zmaterializują, to będzie to absolutnie fascynujące story, które poprawi jakość życia nas wszystkich.

W naszej firmie stawiamy na paradygmat wzrostu. Inwestujemy w technologię nie po to, aby oszczędzać na ludziach. Inwestujemy, żeby tym samym zespołem wytwarzać więcej i być bardziej konkurencyjnym.

Finalizujecie obecnie 13. zagraniczne przejęcie, a w ciągu trzech dekad Maspex dokonał aż 22 przejęć spółek. Polskie firmy spożywcze praktycznie tego nie robią. Dlaczego pan się podjął takiego ryzyka?

Strategie, które mogą być realizowane w technologiach cyfrowych, gdzie rynek globalny jest na wyciągnięcie ręki, w branży spożywczej nijak mają się do rzeczywistości. My wytwarzamy produkty najczęściej o regionalnym profilu, mamy realne koszty produkcji i transportu, ograniczenia w dostępie do realnego surowca i lokalne preferencje klientów. Uważam, że polskie firmy z branży spożywczej rozwijają się mądrze, bo zaczynają od swojej najbliższej okolicy, dopiero potem sięgają dalej, a polski rynek w branży spożywczej ma odpowiednią głębię i zajęcie na nim dobrego miejsca jest wpisowym do gry. Gdy już tę pozycję w kraju ma się wypracowaną, powinno się mieć aspiracje, żeby patrzeć szerzej na rynki międzynarodowe. Rozpoczynaliśmy od bliskiej zagranicy, na początku lat 90., wówczas rynek był inny i z Polski sprzedawało się produkty w bardzo nieskomplikowany sposób za dobre pieniądze m.in. do Rosji. Ten czas skończył się wraz z wielkim kryzysem w Rosji w 1998 roku. Wtedy niektóre firmy przyjęły strategię przeczekania tego momentu i powrotu do Rosji, a my zdaliśmy sobie sprawę, że ten rynek już nie wróci do gry na dotychczasowych zasadach i szybko przegrupowaliśmy swoje skromne na tamten czas zasoby na sąsiednie kraje.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Przemysł spożywczy
Współzałożyciel kultowej marki lodów Ben & Jerry’s odchodzi. Powodem konflikt o Strefę Gazy
Przemysł spożywczy
Niemcy chcą walczyć z plagą otyłości. Co może pomóc?
Przemysł spożywczy
Podział Kraft Heinz. Buffett rozczarowany
Przemysł spożywczy
Szalony wzrost cen kawy potrwa nawet dwa lata
Przemysł spożywczy
Prezes Nestlé zwolniony przez romans z pracownicą. Koncern pogrąża się w kryzysie
Reklama
Reklama