Jak dalej donosiła „Polityka", na podstawie zeznań świadków prokuratura postawiła prezesowi i ówczesnej dyrektorce schroniska (też podano nazwisko) zarzuty o znęcanie się nad zwierzętami i fałszowanie dokumentacji, a w sądzie rejonowym w Pułtusku rozpoczął się ich proces.
Skutkiem publikacji był pozew prezesa i dyrektorki o przeprosiny i zapłatę po 50 tys. zł zadośćuczynienia dla każdego za naruszenie dóbr osobistych. Sąd okręgowy przyznał im po 35 tys. zł, a sąd apelacyjny zmniejszył kwoty do 15 tys. zł.
Zgodnie z art. 13 prawa prasowego nie wolno publikować w prasie danych osobowych i wizerunku osób, przeciwko którym prowadzone jest śledztwo lub proces (podobnie zresztą jak świadków, pokrzywdzonych i poszkodowanych), chyba że wyrażą na to zgodę bądź też właściwy prokurator lub sąd na to zezwoli „ze względu na ważny interes społeczny".
Poza sporem było, że żadne z powodów takiej zgody nie dało, nie dał jej też prokurator ani sąd. „Polityka" pogodziła się z przegraną w stosunku do kobiety, odwołała się zaś do Sądu Najwyższego w sprawie Zdzisława L. Mec. Krzysztof Pluta, pełnomocnik tygodnika, argumentował przed SN, że Zdzisław L. zgodził się na ujawnienie swoich personaliów, udzielając wcześniej wywiadu lokalnej gazecie, w której pod nazwiskiem mówił o swoim procesie. Z kolei na stronie internetowej jednej z organizacji zajmującej się ochroną zwierząt umieszczona była kopia aktu oskarżenia przeciwko szefom schroniska.
– Raz wypowiadając się publicznie o swoim procesie pod nazwiskiem, udzielił zgody na jego podawanie. Gdybyśmy uznali, że przy kolejnych publikacjach ma też zgody udzielać, oznaczałoby to, że może decydować, które z gazet mogą poruszać dany problem, i wpływać na zakres publicznej debaty – przekonywał pełnomocnik tygodnika.
– Poza tym podanie informacji w lokalnym piśmie jest bardziej dotkliwe niż w ogólnopolskim.