Jak się samemu wyciągnąć za włosy z bagna - o pytaniach sędziego Zaradkiewicza do TK

Czy aby uczynić zadość możliwym wymogom TSUE, wadliwie powołani sędziowie SN i członkowie neo-KRS zostaną poświęceni na ołtarzu historii?

Publikacja: 10.08.2019 17:00

Jak się samemu wyciągnąć za włosy z bagna - o pytaniach sędziego Zaradkiewicza do TK

Foto: Fotolia.com

Czas goi rany. Ta zasada stanowiła, jak można przypuszczać, podstawę myślenia i działania sędziów SN wyłonionych przez neo-KRS, a powołanych przez prezydenta. Nominacja prezydencka miała w założeniu sanować wadliwość procedury prowadzonej przez neo-KRS zarówno w perspektywie merytorycznej, jak i formalnej. A chroniąca przed anarchią zasada pewności obrotu prawnego obronić wydane orzeczenia. Mimo utyskiwań po jakimś czasie i tak o wadliwym powołaniu nikt nie będzie pamiętał. Merytoryczna wadliwość to udział w pozbawionej reguł, nietransparentnej i niegwarantującej uczciwego wyboru procedurze. A przecież i w takiej może się zdarzyć, że przejdzie dobry kandydat. Formalna to rzecz złożona. Niekonstytucyjny wybór członków neo-KRS może sanować spolegliwy wobec władzy Trybunał Konstytucyjny. Dyskusyjne jest, czy sprzeczność z postanowieniem NSA powoduje nieważność, czy też wykonanie prerogatywy prezydenckiej wywoła skutek konwalidujący. Debatować można o tym do białego rana.

Czytaj też:

Sędzia Zaradkiewicz pyta TK o uprawnienia tysięcy sędziów

RPO wnosi do TK o umorzenie ws. pytań sędziego Zaradkiewicza

Czekając, co powie Luksemburg

Gersdorf chce dyscyplinarki dla Zaradkiewicza

Sprawa nie ogranicza się jednak wyłącznie do ocen opartych na prawie wewnętrznym. Prawdziwa trudność to zgodność tych zdarzeń z prawem unijnym. Sprawą cały czas zajmuje się TSUE. Rzecznik generalny wydał opinię, że powołanie KRS i ukonstytuowanie Izby Dyscyplinarnej SN są z prawem unijnym sprzeczne. To sprawia, że ryzyko orzeczenia niekorzystnego ze strony TSUE wzrasta wielokrotnie. Sprzeczność z prawem unijnym w połączeniu z zasadą efektywności, pierwszeństwa i bezpośredniego skutku prawa unijnego oznacza w praktyce nieważność i odmowę uznania w oczach sądów państw członkowskich. W dalszej perspektywie zaś wykluczenie automatycznej współpracy w sprawach sądowych i podważenie wzajemnego uznawania orzeczeń, stwierdzenie, że polski wymiar sprawiedliwości nie spełnia kryteriów demokratycznego państwa prawa, czyli podstawowej przesłanki pozwalającej szanować ten wymiar przez cywilizacje zachodnie.

Zagrożenia płynące z potencjalnego wyroku TSUE pogłębia klęska polskiej dyplomacji w UE. Ukonstytuowanie najważniejszych organów Unii przesądza o dominacji zwolenników bezwzględnego przestrzegania praworządności. Coraz głośniej wybrzmiewa z ust większości reprezentantów państw członkowskich kategoryczny głos domagający się powiązania funduszy unijnych z przestrzeganiem obowiązujących w Unii zasad. Padający na bardzo podatny polityczny grunt, podlegający jak tort podziałowi w myśl zasady: „im inny mniej zje, tym więcej zostanie dla mnie". Stwarza to oczywiste zagrożenie instrumentalnego wykorzystania ewentualnego wyroku TSUE nie tylko do ignorowania polskiego wymiaru sprawiedliwości i wyłączenia ze strefy Schengen, lecz również ograniczenia strumienia funduszy unijnych. A w konsekwencji wywołania antyunijnych emocji i wepchnięcia Polski wprost w ręce Rosji.

Powyższe zagrożenia w oczach wadliwie wybranych sędziów SN stwarzają obawy personalne. Czy dostrzegający powyższe zależności politycy nie zdecydują się ustąpić? Czy po wyważeniu wszelkich racji nie uznają za mniejsze zło „poświęcenia" wadliwie wybranych sędziów, wycofania z naruszającej unijne i konstytucyjne standardy personalnej zmiany w KRS i w Izbie Dyscyplinarnej? Czy nie dojdą do słusznego wniosku, że dla prawidłowej reformy wymiaru sprawiedliwości wcale nie trzeba naruszać reguł? Czy wadliwie powołani sędziowie SN i członkowie neo-KRS zostaną „poświęceni na ołtarzu historii"?

Te pytania wywołały owczy pęd w kierunku w literaturze znanym od czasu barona Muenchhausena podejmującego uroczą i podobno skuteczną próbę „wyciągnięcia się samemu za włosy z bagna". W myśl zasady, że jeśli nie da się rządu RP uchronić przed konsekwencjami ewentualnego wyroku TSUE, to przynajmniej warto siebie samych. Prym wiedzie tu jeden z sędziów powołany do SN ze względu na stopień naukowy i inne, bliżej nieznane nam osiągnięcia.

W toku rozpoznania jego powództwa przeciwko SN o dopuszczenie do wykonywania funkcji orzeczniczych wydano postanowienie Izby Dyscyplinarnej z 20 grudnia 2018 r., sygn. I DSP 1/18, uwzględniające wniosek o udzielenie zabezpieczenia na czas trwania postępowania, zobowiązujące prezesa Izby Cywilnej do wyznaczania tego sędziego do składów orzekających i przydzielenia mu asystenta. Dalsza koncepcja to wystąpienie do TK z pytaniami prawnymi o zgodność z konstytucją powołań sędziów do SN na podstawie uchwał starej KRS, której członkowie zostali wybrani na indywidualną kadencję uznaną za niekonstytucyjną na mocy wyroku TK z 20 czerwca 2017 r., sygn. K 5/17, a nadto swoiste „zawieszenie" prezesa Izby Cywilnej SN. Kolejny krok to wniosek o wyłączenie od orzekania I prezes SN, rzecznika dyscyplinarnego i dziesięciu członków kolegium SN, podyktowane toczącym się w TK postępowaniem w sprawie pytań prawnych zmierzających do zakwestionowania statusu tych sędziów.

Koncept prosty: jeśli uda się nowym sędziom SN, powołanym na mocy wadliwej procedury i wyłonionym przez wadliwy organ, uzyskać po ich myśli wyrok TK, to trudniej będzie politykom „poświęcić ich" w razie nieuchronnie nadchodzącego orzeczenia TSUE. Na kanwie ewentualnego wyroku TK będzie można powiedzieć, że nie tylko wyłonieni przez neo-KRS, ale prawie wszyscy sędziowie w Polsce są powołani wadliwie, dlaczego więc TSUE kontestuje tylko tych „neoKRS-owskich"? Próba pokazania sporu o wadliwość rozwiązań ustawowych przygotowanych przez kilku odpowiedzialnych za „reformę" prawników jako sporu Polski z Unią jest znakomitym sposobem na ochronę własnej pozycji.

Spór TK kontra TSUE, podlany lokalnym sosem, to szansa na instytucjonalne obudowanie zrujnowanej pozycji osobistej. Czy warto? Z perspektywy interesów prounijnej Polski na pewno nie. Ale patrząc oczami kilku wadliwie powołanych sędziów SN – jak najbardziej.

Autorzy są profesorami prawa i adwokatami

Czas goi rany. Ta zasada stanowiła, jak można przypuszczać, podstawę myślenia i działania sędziów SN wyłonionych przez neo-KRS, a powołanych przez prezydenta. Nominacja prezydencka miała w założeniu sanować wadliwość procedury prowadzonej przez neo-KRS zarówno w perspektywie merytorycznej, jak i formalnej. A chroniąca przed anarchią zasada pewności obrotu prawnego obronić wydane orzeczenia. Mimo utyskiwań po jakimś czasie i tak o wadliwym powołaniu nikt nie będzie pamiętał. Merytoryczna wadliwość to udział w pozbawionej reguł, nietransparentnej i niegwarantującej uczciwego wyboru procedurze. A przecież i w takiej może się zdarzyć, że przejdzie dobry kandydat. Formalna to rzecz złożona. Niekonstytucyjny wybór członków neo-KRS może sanować spolegliwy wobec władzy Trybunał Konstytucyjny. Dyskusyjne jest, czy sprzeczność z postanowieniem NSA powoduje nieważność, czy też wykonanie prerogatywy prezydenckiej wywoła skutek konwalidujący. Debatować można o tym do białego rana.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Pietryga: Czy potrzebna jest zmiana Konstytucji? Sądownictwo potrzebuje redefinicji
Opinie Prawne
Marek Dobrowolski: konstytucja, czyli zamach stanu, który oddał głos narodowi
Opinie Prawne
Sławomir Paruch, Michał Włodarczyk: Wartości firmy vs. przekonania pracowników
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Ulotny urok kasowego PIT
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Krzywizna banana nie przeszkodziła integracji europejskiej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił