Lektura artykułu Agaty Łukaszewicz „Informacje ze śledztwa bez żadnej kontroli" ( „Rz" z 15 czerwca) skłoniła mnie do zwrócenia uwagi na całkowicie pomijany argument, z punktu widzenia praw i wolności obywatelskich kluczowy. Jest nim mianowicie prawo do obrony. Prawo to przysługuje na każdym etapie postępowania. Także na etapie postępowania przygotowawczego, nawet w jego wstępnej fazie określanej jako in rem. Dyspozycja art. 241 § 1 kodeksu karnego określa odpowiedzialność karną każdego, a więc również podejrzanego oraz jego obrońcy, za rozpowszechnianie bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim informacje te zostaną ujawnione w postępowaniu przed sądem.
Okoliczności z konstytucji
Ustawa przewiduje dla takiej osoby zagrożenie karą pozbawienia wolności nawet do dwóch lat. Trzeba zatem zapytać, czy takie rozpowszechnianie zawsze będzie działaniem bezprawnym. Czy w pewnych określonych okolicznościach nie korzysta z konstytucyjnych i konwencyjnych gwarancji prawa obywatela do obrony i prawa do swobody wypowiedzi. Afera taśmowa, a w szczególności działanie jednego z jej bohaterów, wywołała gorące dyskusje o tajemnicy akt śledztwa.
Policja powie pierwsza
Omawianie tego problemu na łamach chyba wszystkich mediów w Polsce nie do końca jest jednak właściwe. Wyobraźmy sobie, a przecież nie będzie to trudne, pierwszą lepszą sprawę, którą zainteresowanie jest ponadprzeciętne. Co się wówczas dzieje? Pierwsze informacje, a przecież są to informacje z akt sprawy, przekazuje podczas szybko zorganizowanych konferencji prasowych policja lub prokuratura. Dlaczego więc takie uprawnienie pozostaje tylko w gestii organów ścigania, a już nie w rękach samego zainteresowanego lub jego obrońcy? Przecież oni też są dysponentami informacji ze śledztwa.
Do taktyki obrony należy wszak podjęcie decyzji, co ujawnić, a czego nie. Jeżeli zaś potencjalny podejrzany, co często się zdarza, jest publicznie linczowany, to dlaczego nie ma on prawa osobiście lub za pośrednictwem swojego adwokata, w ramach prawa do obrony, odpowiedzieć na stawiane zarzuty również za pośrednictwem mediów? Przecież często leży to w jego żywotnym interesie, a nie ma innej możliwości obrony. Oczywiście, otwarta pozostaje kwestia, co taki podejrzany lub jego obrońca może czy raczej: ma prawo, powiedzieć. Swoboda wypowiedzi nie oznacza przecież jej dowolności.
Morał z afery
W szczególności, jak pokazuje przykład afery taśmowej, dotyczy to danych osobowych świadków, którzy występują w sprawie, a często jednocześnie zajmują najważniejsze stanowiska w państwie. Chociaż ta okoliczność jest bez znaczenia, skoro każdy z nas ma takie samo prawo do poszanowania życia prywatnego. Trudno jednocześnie nie uznać za zasadne tego, iż ograniczenie w upublicznianiu informacji z akt sprawy powinno dotyczyć danych tajnych, które zostały objęte stosownymi klauzulami. Problem polega na tym, że często prowadzący sprawę prokurator nie utajnia danych, bo z jednej strony nie ma takiej potrzeby, a z drugiej zabezpiecza go regulacja art. 241 k.k. Tak mu się przynajmniej wydaje.