Czy zamieszanie wokół wymiaru sprawiedliwości odbiło się również na sądownictwie administracyjnym?
Rozwiązania dotyczące Sądu Najwyższego w kwestii wieku przejścia w stan spoczynku odnosiły się też do sędziów sądów administracyjnych. Wywołało to pewne zamieszanie i miało wpływ na organizację pracy, kilku sędziów NSA nie uzyskało zgody na dalsze zajmowanie stanowiska sędziego i zostało wyłączonych z orzekania, a następnie przywrócono ich status jako sędziów orzekających. Jeśli chodzi o wojewódzkie sądy administracyjne, problemy były raczej przejściowe. Nadal standardem jest, że na rozstrzygnięcie sprawy w WSA czeka się średnio cztery miesiące. To bardzo dobry wynik. Wyjątkiem jest warszawski WSA, w którym czas oczekiwania na rozstrzygnięcie jest dłuższy, ale wynika to z jego specyfiki, według właściwości trafia do niego najwięcej spraw. Od samego początku problemem jest też czas oczekiwania na załatwienie sprawy przez Naczelny Sąd Administracyjny, który obecnie wynosi średnio ok. dwóch lat.
Czytaj także: Sądy administracyjne działają szybciej
Dlaczego tak długo?
To z powodu spraw, które w związku z reformą sądownictwa administracyjnego, czyli doprowadzeniem go do standardu dwuinstancyjności, już na początku skumulowały się w NSA. Nie zakładano tak dużego wpływu spraw. Zaległość, którą mamy na poziomie ok. 24 tys. skarg kasacyjnych, przy założeniu, że w całym NSA orzeka ok. 100 sędziów, to zasób trudny do opanowania orzeczniczego w krótszym czasie. Były oczywiście próby naprawy tej sytuacji, ale nie wszystkie zadziałały. Przykładem takiej instytucji, która miała ograniczyć wpływ spraw do NSA, jest możliwość naprawiania przez WSA swoich rozstrzygnięć. Statystyki roczne świadczą jednak o tym, że procedura nie jest wykorzystywana. W 2018 r. wydano tylko 108 wyroków w trybie autokontroli, a skarg kasacyjnych do NSA, które zostały przekazane za pośrednictwem WSA, było aż 18 466.