Wprowadzenie przepisów o mobbingu, niezwykle skomplikowanych i po prostu niefunkcjonalnych, niektórym wydawało się być przełomem, ale nim nie było. Stało się ono co najwyżej zachętą, przypomnieniem ujętego w nową formułę prawną problemu godności pracownika. Przy czym ceną za to potrzebne wzmocnienie świadomości stało się bardzo mocne ograniczenie dostępności roszczenia o mobbing. Pokrzywdzonemu pracownikowi postawiono bowiem konieczność wykazania nie tylko przesłanek naruszania jego godności, ale także przesłanki w postaci rozstroju zdrowia.
To, co zdarzyło się potem, powinno stać się fascynującym przyczynkiem do analizy społecznych uwarunkowań rozwoju prawa. Otóż sądy, na koniec z Sądem Najwyższym i Trybunałem Konstytucyjnym, doszły do przekonania, że roszczenie o mobbing nie jest wcale konieczne, aby bronić pracowniczych dóbr osobistych.
Wyraz temu poglądowi dał ostatnio Sąd Najwyższy w orzeczeniu z 5 lipca 2017 r. (II PK 201/16). Był to trochę dziwny wyrok w tym sensie, że jego istotą jest wyjaśnienie, iż prawomocny wyrok w sprawie o mobbing nie przesądza o możliwości dochodzenia ochrony dóbr osobistych w innym zakresie. Teza tego nieodwracalnego nurtu orzecznictwa jest w gruncie rzeczy taka, że podstawa do ochrony dóbr osobistych w stosunkach pracy istniała zawsze, długo przed regulacją mobbingową, i jest nią art. 24 kodeksu cywilnego. Dodam od siebie – jest to podstawa w pewnym sensie lepsza, bo bardziej ogólna, nie oparte na kilkupiętrowych przesłankach roszczenie o mobbing, i nie wymagająca dowodzenia rozstroju zdrowia. Nawiasem mówiąc, jeżeli ktoś choć trochę zdaje sobie sprawę z dramatycznej niewydolności kryteriów współczesnej psychiatrii, ich relatywności i subiektywności, wie, że oddanie pojęcia rozstroju zdrowia psychiatrom nie poprawia, lecz raczej pogarsza, funkcjonalność roszczenia o mobbing.
Regularne roszczenie o ochronę dób osobistych (oparte na art. 24 § 1 kodeksu cywilnego) i wynikające z niego roszczenie o zadośćuczynienie oparte na art. 448 kodeksu cywilnego jest prostsze. Ma ono jednak tę podstawową wadę, że jest roszczeniem o charakterze precedensowym w sytuacji, gdy żyjemy w systemie prawa kodeksowego.
Tu dochodzimy do clou problemu, które to clou – jak pisałem – wymaga rozwiązań systemowych. Wychodząc z roszczeniem o ochronę dóbr osobistych z art. 24 k.c. nikt bowiem za bardzo nie wie, na co może liczyć, czego się spodziewać. Niejasne są same przesłanki dowodowe, ale – co dla stron jest oczywiście równie ważne – zupełnie niejasne są kryteria wyceny takiego roszczenia. Tu właśnie powinna nastąpić interwencja Sądu Najwyższego w dojrzałej formie (zgodnie z moją tezą SN musi zastępować ustawodawcę, gdyż jest siłą fachową, a ustawodawca jest, niestety, w zasadniczej mierze amatorem, w dodatku rozdzieranym politycznym sporem).
Konieczne jest ustalenie elementarnych zasad dochodzenia ochrony dóbr osobistych w systematycznej, zebranej i cokolwiek uproszczonej postaci. W Systemie Informacji Prawnej Lex jest na ten moment 8470 orzeczeń na tle art. 24, z czego 692 orzeczenia samego Sądu Najwyższego. Taka sytuacja oznacza, że nie ma w tym żadnej logiki i konsekwencji, ponieważ od strony intelektualnej sądy i sędziowie nie są w stanie nad tą materią zapanować. I nie można mieć do nich o to najmniejszych pretensji.