Mobbing a mit odpowiedzialności wobec prawa

W sprawie mobbingu wszystko niemal jest dwuznaczne. Mamy do czynienia ze zjawiskiem, które, w sensie społecznym (nie prawnym) nie doczekało się w Polsce należytej atencji.

Aktualizacja: 14.08.2016 12:55 Publikacja: 14.08.2016 12:00

Mobbing a mit odpowiedzialności wobec prawa

Foto: 123RF

Trudno o to mieć pretensje do kogokolwiek. Istota rzeczy zawiera się w obciążeniach historycznych, jak i w obecnej fazie rozwoju kapitalizmu w Polsce. Z drugiej strony mamy liczne pozory publicznego nagłośnienia i docenienia tej problematyki.

W Polsce Ludowej niby formalnie pracownik był bardzo ważny i należało się o niego troszczyć, stanowił tzw. sól ziemi, ale rzeczywiste konflikty dotyczące traktowania pracowników były nie do uniknięcia. Łącznie powodowało to, że nikt nie chciał wiedzieć, jak jest naprawdę. Nagły powrót kapitalizmu, masowe zwolnienia, likwidacja całych branż – wszystko to zepchnęło pracownika do zupełnej defensywy. Do pewnego stopnia istniała w tym zakresie raczej dwuznaczna zgoda społeczna – nadrabianie zaległości gospodarczych kraju musi opierać się na wyzysku pracownika.

Łagodzenie tego kierunku nie wynikało wcale z lokalnej refleksji na ten temat ani ze zmian na rynku pracy, które postępują niezwykle powoli. Inne standardy rozumienia subtelności ludzkich przeżyć na tle wykonywania pracy w zasadniczym sensie narzuciło ustawodawstwo unijne oraz do niego pochodne. Te zmiany w myśleniu nie powstały więc naturalnie i nie były by tak rzec, w sposób naturalny przetrawione i przeżyte.

Świadectwem powierzchowności rozumienia zjawiska mobbingu jest jego ustawowa definicja, wprowadzona do kodeksu pracy w 2004 r. Jest ona szczytowym osiągnięciem wadliwości określania pojęć prawnych do ich praktycznego użytku.

Innymi słowy – na podstawie definicji mobbingu w kodeksie pracy można odnieść wrażenie, że chodziło raczej o biurokratyczne załatwienie problemu i realizację kierowanych do polskiego ustawodawcy międzynarodowych oczekiwań niż o wyjście naprzeciw realnym procesom zagrażającym zdrowiu psychicznemu pracowników, ich osamotnieniu lub, by użyć tak teoretycznie obciążonego, zaczerpinętego od Karola Marksa określenia – ich alienacji.

Na własny użytek stosuję weryfikację definicji i pojęć prawniczych przez test szybkiego zapamiętywania. Jeżeli pewna definicja legalna utrafia w nasze naturalne wyobrażenia o problemie, łatwo ją przyswoimy. Jeżeli jest sztuczna, będzie wprost przeciwnie.

Normalny użytkownik prawa nie będzie w stanie zapamiętać kodeksowej definicji mobbingu z art. 943), choćby ją powtórzył 20 razy. Sami państwo poczytajcie i posłuchajcie. „Mobbing oznacza działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników".

A teraz spróbujcie państwo to zapamiętać. Szkoląc z tego zakresu, zawsze podglądam na ekranie tę definicję, żeby się nie pomylić. Skoro nie daje się jej zapamiętać, to jak można ją w sposób naturalny i prospołeczny stosować? Czy i jak da radę sensownie myśleć o mobbingu?

Analiza orzecznictwa w sprawach o nękanie pracowników dowodzi, że na gruncie przepisów oddalanie roszczeń wynikających z tego zjawiska przychodzi sądom z niesłychaną łatwością. Nie winię za to sądów. Powiem więcej – gdy ostatecznie dochodzi do zasądzenia roszczenia z mobbingu, sądy kierują się w gruncie rzeczy zgeneralizowanym przeświadczeniem o krzywdzie pracownika doznanej w wyniku prześladowań w miejscu pracy. Nie trzymają się szczegółowego spełniania przesłanek ustawowych. Gdyby bowiem tak robiły, nigdy w życiu by niczego za mobbing nie zasądziły.

O tym, że mobbing należy raczej do świata fikcji prawnej, świadczy minimalna liczba takich spraw w skali kraju i jeszcze mniejsza – ilość zasądzonych roszczeń.

A przecież odrobina choćby wrażliwości społecznej podpowiada, że prześladowanie pracowników z przyczyn pozamerytorycznych jest w firmach zjawiskiem częstym jak Polska długa i szeroka. Niestety, temat został potraktowany przez tzw. odfajkowanie. Dla faktycznego jego podjęcia jest to postępowanie bardziej szkodliwe niż zupełne zaniechanie, bo powstaje fałszywe wrażenie, że sprawa jest załatwiona. A że nie jest, to chyba wszyscy czujemy.

Michał Tomczak, adwokat, prowadzi kancelarię Tomczak i Partnerzy Spółka Adwokacka

Trudno o to mieć pretensje do kogokolwiek. Istota rzeczy zawiera się w obciążeniach historycznych, jak i w obecnej fazie rozwoju kapitalizmu w Polsce. Z drugiej strony mamy liczne pozory publicznego nagłośnienia i docenienia tej problematyki.

W Polsce Ludowej niby formalnie pracownik był bardzo ważny i należało się o niego troszczyć, stanowił tzw. sól ziemi, ale rzeczywiste konflikty dotyczące traktowania pracowników były nie do uniknięcia. Łącznie powodowało to, że nikt nie chciał wiedzieć, jak jest naprawdę. Nagły powrót kapitalizmu, masowe zwolnienia, likwidacja całych branż – wszystko to zepchnęło pracownika do zupełnej defensywy. Do pewnego stopnia istniała w tym zakresie raczej dwuznaczna zgoda społeczna – nadrabianie zaległości gospodarczych kraju musi opierać się na wyzysku pracownika.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Nieruchomości
Trybunał: nabyli działkę bez zgody ministra, umowa nieważna
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Praca, Emerytury i renty
Czy każdy górnik może mieć górniczą emeryturę? Ważny wyrok SN
Prawo karne
Kłopoty żony Macieja Wąsika. "To represje"
Sądy i trybunały
Czy frankowicze doczekają się uchwały Sądu Najwyższego?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sądy i trybunały
Łukasz Piebiak wraca do sądu. Afera hejterska nadal nierozliczona