Tak uzasadnił Sąd Okręgowy w Siedlcach wyrok w sprawie Roberta M., który żądał rekompensaty za krzywdę doznaną po śmierci brata w wypadku drogowym w 2002 r. (sygn. akt I C 855/15).
Wesele odwołane
Wojciech M. miał być drużbą na ślubie Roberta. Zginął wraz z pięcioma innymi osobami, gdy wracał z wieczoru kawalerskiego brata. Planowana data ślubu okazała się datą pogrzebu Wojciecha. Ślub odbył się dzień później, a wesele zostało odwołane.
Pomimo upływu 14 lat od tragicznego zdarzenia Wojciech nie jest w stanie pogodzić się ze śmiercią brata, bo był on dla niego najbliższą osobą , przyjacielem i powiernikiem . Po jego śmierci Robert nie nawiązał z nikim takiej więzi. Na jakiś czas wycofał się z życia towarzyskiego, bardzo często odwiedzał grób brata. Smutek, żal, poczucie krzywdy i tęsknota towarzyszą mu dziś. Nadal też pielęgnuje pamięć o bracie - jego zdjęcia stoją w każdym pokoju, a syn powoda otrzymał imię zmarłego brata. Kwota 10 tys. zł, jaką wypłacił ubezpieczyciel sprawcy wypadku, nie zrekompensowała Robertowi M. doznanej krzywdy. Dlatego wniósł pozew o zasądzenie od ubezpieczyciela 90 tys. zł.
Pozwany podniósł, że powód nie udowodnił, aby pomiędzy nim a zmarłym bratem istniała szczególna więź uzasadniająca zasądzenie zadośćuczynienia w ogóle, a już na pewno nie w takiej wysokości. Obaj bracia byli w chwili zdarzenia dorosłymi i samodzielnymi osobami, co - zdaniem ubezpieczyciela - naturalnie wpłynęło na rozluźnienie ich wzajemnych relacji. Robert M. nie udowodnił także, aby z powodu śmierci brata podupadł na zdrowiu i w związku z tym musiał korzystać z pomocy psychologa lub psychiatry. Do złagodzenia jego cierpienia przyczynił się znaczny upływ czasu.
Czas uleczył rany
Rzeczywiście, jak ustalił Sąd na podstawie opinii psychologa, po roku żałoby Robert M. poradził sobie z traumą, jakiej doświadczył. Prawidłowo funkcjonuje w domu i w pracy. Jest aktywny, zaradny, spokojny, planuje przyszłość i realizuje swoje plany. Nie oznacza to, że wypadek, w którym śmierć poniósł Wojciech M. nie odcisnął śladu w psychice Roberta M.