Andrzej Łapicki zawsze traktuje autorów sztuk z szacunkiem. Z utworów Aleksandra Fredry potrafi wydobyć ich mądrość, a także komizm. W zarejestrowanych przez TVP „Ślubach panieńskich”, granych z powodzeniem na deskach Teatru Polskiego w Warszawie w II połowie lat 80., fredrowski wiersz jest wyraźnie na pierwszym planie. Nie tylko decyduje o przyspieszeniach i zwolnieniach akcji, ale też wyznacza jej rytm. Odtwórcy wszystkich ról w tym spektaklu rozmawiają Fredrą, a nie deklamują tekst w kierunku partnerów. Nie opatrują go, wbrew dzisiejszej modzie, cudzysłowem, ale i nie kokietują publiczności efektownymi skądinąd powiedzonkami.
Koncertowe brzmienie, jakiego mamy okazję doświadczyć w tej inscenizacji, możliwe jest dzięki temu, że reżyser nie uległ „pogoni za młodością” i w rolach głównych bohaterów obsadził aktorów dojrzałych. Jak w powiedzeniu Fredry: „Nie przelewki to, panie Dominiku!/Stajem obadwa na czwartym krzyżyku”.
Urocza komedia o narodzinach miłości, o działaniu słynnego „magnetyzmu”, czyli gry zmysłów, dotyczy tu ludzi dojrzałych. Wszyscy oni jednak mogliby za Ireną Santor przekonywać, że „każda miłość jest pierwsza”. I byliby wiarygodni.
Najbardziej konsekwentnie wygląda to w postaci Gustawa. W interpretacji Jana Englerta jest pełnym uroku i werwy Don Juanem. Z kobietami prowadzi tyleż przewrotną, co misterną grę. A młokos i filut, jakim może być postrzegany, to tylko maska. Albin Wojciecha Alaborskiego jest przede wszystkim poczciwym safandułą, który ciągle wierzy w prawdziwą miłość.
Kobiety wydają się w tych zmaganiach tyleż słodkie, co naiwne. Klara Ewy Domańskiej to krucha trzpiotka i zarazem kapryśna dzierlatka. Bardziej wielowymiarowa wydaje się Aniela Joanny Szczepkowskiej – zmysłowa, inteligentna i przewrotna. Do tego Dobrójska Anny Seniuk – niczym Fredrowska Podstolina. A także pełen temperamentu Radost Jana Matyjaszkiewicza i Bogdan Ber jako uroczy stary wiarus Jan. Tego nie można przegapić.