Śmierć Andrzeja Dudzińskiego była dla wielu zaskoczeniem. Bo śmierć kojarzy się z czymś mrocznym, a Dudziński, malarz, grafik, ilustrator, był tego zaprzeczeniem.
Węgiel do nas płynie z najdalszych świata stron i podczas drogi napotyka takie przeszkody, że część jego zamienia się w miał. Komuś wydaje się, że już go ma, a okazuje się, że już tylko miał.
Dwa dni przed swymi 70. urodzinami, w piątkowy wieczór Krystyna Janda zaprosiła widzów Teatru Polonia na monodram „My way”. Przez ponad 90 minut ze swadą i humorem opowiedziała o swym barwnym życiu. A było o czym opowiadać. Reakcja widzów była do przewidzenia. Owacja na stojąco.
Tych, którym tytuł tego felietonu wyda się nieco szokujący, a może nawet wręcz wulgarny, pragnę uspokoić, że to tylko polski punkt widzenia – nazwa pewnych żarówek też w Polsce na początku szokowała.
Kiedy zastanawiam się nad fenomenem Heleny Modrzejewskiej, nie mam wątpliwości, że jej godną następczynią jest obchodząca niedawno okrągłe urodziny Teresa Budzisz-Krzyżanowska. Aktorka niezwykła, zachwycająca reżyserów i hipnotyzująca publiczność.
Ukazanie się tomu „Ballady i romanse” Adama Mickiewicza wspominamy z wielkim szacunkiem, mając na uwadze, że zapoczątkował on tak ważną dla naszego narodu epokę romantyzmu.
Wyreżyserowany przez Annę Wieczur „Amadeusz” w warszawskim Teatrze Dramatycznym to przygotowana z rozmachem, poruszająca opowieść o geniuszu zmagającym się z gronem zawistników, dworem lizusów i miernot, dla których pojawienie się jednostki ponadprzeciętnej stanowi odwieczne zagrożenie.
Teatr jest czymś tak podstawowym i organicznym jak wino: jeśli nie smakuje w chwili, gdy się je pije, wszystko stracone. Na nic zdadzą się wyjaśnienia, że było dobre wczoraj albo że będzie dobre jutro.