Reklama
Rozwiń

Jerzy Radziwiłowicz: Nie rozumiem pogardy dla inteligencji

Kpiny z tych, którzy starają się wiedzieć więcej, chcą opierać myślenie na logicznych przesłankach, a nie powtarzają wyłącznie zasłyszane opinie, nie wróży niczego dobrego – mówi Jerzy Radziwiłowicz, laureat Głównej Nagrody Festiwalu „Dwa Teatry.”

Publikacja: 11.07.2025 04:32

Jerzy Radziwiłowicz

Jerzy Radziwiłowicz

Foto: Waldemar Kompała

Z jakimi nadziejami przyjął pan nominację Jana Klaty na dyrektora Teatru Narodowego?

Z nadzieją, że Teatr Narodowy pozostanie jedną z najważniejszych polskich scen.

Reklama
Reklama

Na scenie Narodowego gra pan m.in. „Komedianta” Thomasa Bernharda, czyli rzecz o perfekcyjnym artyście, który potrafi być tyranem dla najbliższych, zwłaszcza gdy przygotowuje się do kolejnej roli. Tak jak Pan ma dwoje dzieci i żonę, która, tak jak pańska, zajmuje się teatrem i literaturą…

Jeśli chce Pan zasugerować, że zagrałem siebie na scenie, to przypomnę, że mam w swym dorobku także m.in. Raskolnikowa.

Jako student szkoły przy Miodowej dość szybko poczuł Pan „smak miodu”. Wasz spektakl dyplomowy „Akty”, stworzony przez Jerzego Jarockiego na bazie utworów Mrożka, Witkacego, Wyspiańskiego i Gombrowicza, okazał się takim wydarzeniem, że pokazywaliście go za oceanem.

Kolejność była nieco inna. Nie pokazywaliśmy go za oceanem, bo stał się wydarzeniem w Polsce, tylko powstał na zaproszenie Festiwalu Teatrów Akademickich w Waszyngtonie. Warszawska PWST została zaproszona na ten festiwal i Jerzy Jarocki przygotował z naszym rokiem przedstawienie, oparte na tekstach wybitnych twórców polskiej dramaturgii. Z myślą o tym festiwalu Aleksander Bardini powtórzył z nami też „Ćwiczenia z Szekspira” z muzyką Macieja Małeckiego, które już wcześniej realizował z powodzeniem w naszej szkole.

Prasa polska pisała, że spektakle okazały się wielkim sukcesem, przywoływała opinie amerykańskich recenzentów, informowała, że byliście pierwszym zagranicznym zespołem uczestniczącym w Festiwalu Teatralnym amerykańskich college’ów. Był nawet list powitalny prezydenta Nixona.

Wyjazd był dla nas wydarzeniem. Tym bardziej, że zanim pojawiliśmy się w Waszyngtonie, mieliśmy okazję zaprezentować się także na kilku innych scenach uniwersyteckich: w Teksasie, Oklahomie, Missouri, Minnesocie i Ohio. I mimo że graliśmy po polsku, mieliśmy bardzo dobre przyjęcie.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Jerzy Radziwiłowicz: To, co się podoba i co nas oburza

Koledzy musieli zazdrościć. W czasach PRL taki wyjazd to prawdziwa rzadkość.

Z pewnością tak. Mogliśmy poczuć się wybrańcami losu.

Praca z Jerzym Jarockim dała panu potwierdzenie, że wybór aktorstwa był wyborem właściwym?

Kiedy zdawałem egzaminy do szkoły teatralnej, miałem wrażenie, że większość moich kolegów wybrała ten kierunek studiów świadomie i przyszłość wiązała właśnie z tym zawodem. Co więcej, aktorstwo traktowali jako rodzaj powołania. Jerzy Jarocki zaproponował mi pracę w Starym Teatrze, czyli najlepszej wówczas scenie w Polsce, co było wyróżnieniem i sugestią, że mam szansę być w tym zawodzie nie najgorszy.

Anna Polony twierdziła, że w Starym Teatrze były dwie frakcje: aktorów Jerzego Jarockiego i Konrada Swinarskiego. Panu jakoś udało się występować ponad podziałami.

Te podziały nie były takie ostre, jak niektórym mogłoby się wydawać. Nie tylko ja, ale też Wiktor Sadecki czy Juliusz Grabowski byliśmy tego najlepszymi przykładami

Jak by pan porównał metody pracy z aktorem Jarockiego i Swinarskiego?

Obaj bardzo wnikliwie drążyli tekst, a praca z nimi przy jego analizie była fantastyczną przygodą. Konrad Swinarski znał nas dobrze, bo spędzał z nami wiele czasu, więc pracując na tekście odwoływał się do samego aktora, do jego przeżyć wewnętrznych. Robił to z wielką klasą i oczywiście nie było mowy o żadnym ekshibicjonizmie. W przypadku Jerzego Jarockiego podróż była jak by odwrotna. On wychodził od tego, jakie chciał osiągnąć „brzmienie” tekstu. Ustalał, jak to ma być grane. I tak „rozgrzewał” aktora, aż osiągnął to wymagane przez niego brzmienie. Aż dany tekst stał się dla niego czymś naturalnym.

Reklama
Reklama

Nigdy się pan nie buntował, pracując z Jarockim? Niektórzy nazywali go „torturmistrzem”.

Nie było takiej potrzeby. Miałem poczucie, że świetnie się rozumiemy. Może dlatego nie czułem się specjalnie torturowany.

Dowodem niezwykłego zaufania Swinarskiego do Pana było powierzenie roli tytułowej w „Hamlecie” – spektaklu przerwanym tragiczną śmiercią reżysera. Beata Guczalska w wydanej niedawno jego biografii wykazuje, że to mogło być niezwykle nowatorskie spojrzenie na ten utwór.

Do „Hamleta” przylepiono łatkę, że jest to nie tylko najważniejszy tekst w historii ludzkości, ale też najbardziej osobisty utwór konkretnego reżysera. Czyli jak wystawia „Hamleta”, to robi go o sobie. A przecież to „osobiste” spojrzenie reżysera i aktora dotyczy większości spektakli. I w ogóle istoty teatru. Przystępując do prób „Hamleta” mieliśmy poczucie, że powstaje rzecz niezwykła, czemu daliśmy później świadectwo w rozmowach z Józefem Opalskim. Nie sposób opowiedzieć o tym w kilku słowach. Swinarski żył tym spektaklem. Jeszcze przed przystąpieniem do prób sondował aktorów. Pamiętam, jak na prywatnym spotkaniu zadał mi pytanie, który z monologów głównego bohatera uważam za najważniejszy, i bardzo się ucieszył, gdy uznałem, że to wcale nie „Być albo nie być”, lecz dużo wcześniejszy. Pamiętam, w jak fascynujący sposób układał relacje między postaciami. Jak głęboko analizował te postacie.

Ten spektakl nie mógł być dokończony bez udziału Swinarskiego?

Absolutnie nie. Byliśmy dalecy od ostatecznego rezultatu, niektóre sytuacje zostały ledwie zasugerowane przez reżysera i mieliśmy świadomość, że po wakacjach może być sporo zmian.

Od lat jest pan bardzo cenionym tłumaczem literatury francuskiej. Zasłynął pan zwłaszcza z przekładów Moliera. Jak się zaczęła pana przygoda z językiem francuskim?

Nie urodziłem się z Molierem w ręku, w liceum z kilku języków obcych wybrałem francuski. Mając dobrą podstawę teoretyczną i gramatyczną wyjechałem na stypendium do Francji. Uznałem, że trzeba ten język doprowadzić do stanu właściwego, bo może być narzędziem pracy. Z czasem francuski stał się moim drugim językiem. Potem pojawiły się propozycje filmowe, teatralne. I tak poszło.

Czytaj więcej

Nowe życie Moliera. Rozmowa z Jerzy Radziwiłowiczem
Reklama
Reklama

A jak to było z tłumaczeniami Moliera?

We Francji Jerzy Grzegorzewski obsadził mnie w roli Don Juana i potem chciał zrobić ten tekst u siebie w Teatrze Studio. Zaproponował mi nie tylko postać tytułową, ale i rolę tłumacza, bo żaden z istniejących przekładów jakoś mu nie odpowiadał. Potem, kiedy Jan Englert zaprosił Jacquesa Lassalle’a, zaproponował mi tłumaczenie „Tartuffe’a”, a później, również dla Lassalle’a, tekstu Marivaux.

Czytaj więcej

Znakomity aktor spolszczył wieszcza

Aktorzy, reżyserzy i krytycy bardzo chwalą te pana przekłady, bo od razu widać, że robił je człowiek teatru.

Jako aktor postępuję inaczej niż typowy tłumacz, bo nim oddam swój przekład, odgrywam przed sobą każdą z postaci, by sprawdzić, jak brzmieć będzie na scenie. 

Do niedawna wydawało się, że znajomość języków obcych, fakt, że sporo się czyta, jest raczej powodem do dumy. Ostatnie wybory prezydenckie pokazały, że to raczej powód do drwiny…

Zupełnie nie mogę zrozumieć tej pogardy dla inteligencji, jaką ostatnio obserwujemy. To mnie bardzo dziwi i smuci zarazem. Kpiny z tych, którzy starają się wiedzieć więcej, chcą opierać myślenie na logicznych przesłankach, a nie powtarzają wyłącznie zasłyszane opinie, nie wróżą niczego dobrego.

Reklama
Reklama

Rozmawiał Jan Bończa Szabłowski

Jerzy Radziwiłowicz (ur. 1950)

Aktor teatralny, filmowy, telewizyjny, tłumacz. Po ukończeniu warszawskiej PWST wieloletni aktor Starego Teatru w Krakowie, a od 1998 aktor Teatru Narodowego, występował też gościnnie w Transformtheater w Berlinie, Théâtre du Résidence Palace w Brukseli, Théâtre National Populaire w Lyonie, Comédie de Saint-Étienne, Odéon w Paryżu, Le Volcan w Hawrze oraz Théâtre National de Chaillot w Paryżu. Z rąk ministra kultury Republiki Francuskiej otrzymał Order Sztuki i Literatury. Minister kultury i dziedzictwa narodowego przyznał mu Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Otrzymał nagrody aktorskie na najważniejszych festiwalach teatralnych w Polsce, jest także m.in. laureatem Nagrody Schillera, Zelwerowicza za wybitne osiągnięcia w teatrze i filmie. Miesięcznik „Teatr” w 2009 roku przyznał mu nagrodę specjalną. W tym roku odebrał Nagrodę Tadeusza Boya-Żeleńskiego za kreacje na deskach Teatru Narodowego. A na zakończonym niedawno Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru TVP „Dwa Teatry” otrzymał Nagrodę Główną.

Z jakimi nadziejami przyjął pan nominację Jana Klaty na dyrektora Teatru Narodowego?

Z nadzieją, że Teatr Narodowy pozostanie jedną z najważniejszych polskich scen.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Teatr
Krzysztof Głuchowski: W Kielcach wygrał Jacek Jabrzyk
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Teatr
Wyjątkowa premiera w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Przy jakich przebojach umierają Romeo i Julia
Teatr
Teatr Wielki. Personalne przepychanki w Poznaniu
Teatr
„Ziemia obiecana” Kleczewskiej: globalni giganci AI zastąpili wyścig fabrykantów
Teatr
„Ziemia obiecana": co powiedzą Kleczewska, Głuchowski i Klata o dzisiejszej sytuacji?
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama