Reklama
Rozwiń

Jeszcze jedna adaptacja „Lalki”. Padnie pytanie o patriotyzm, nie o feminizm

Największą petardą przyszłego sezonu w Teatrze Ateneum może się okazać adaptacja „Lalki” Bolesława Prusa. – To smaczne, że zagramy to na Powiślu, gdzie Wokulski schodził jak do krainy biedy i występku – mówi dyrektor warszawskiej sceny Artur Tyszkiewicz.

Publikacja: 11.07.2025 10:20

Agata Kulesza i Paweł Gasztold-Wierzbicki w „Mój syn chodzi, tylko trochę wolniej”, świetnie przyjęt

Agata Kulesza i Paweł Gasztold-Wierzbicki w „Mój syn chodzi, tylko trochę wolniej”, świetnie przyjętej sztuce chorwackiego pisarza Ivora Martinicia. Najbliższy sezon w Ateneum ma być jednak poświęcony wyłącznie polskim utworom. Będą m.in. „Grupa krwi” Anny Wakulik, adaptacja „Chamowa” Mirona Białoszewskiego, „Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza. No i „Lalka” Prusa

Foto: Krzysztof Bieliński

Teatr Ateneum – założony w 1928 r. przez lewicowego aktora i inscenizatora Stefana Jaracza na plebejskim warszawskim Powiślu, dziś stoi przy ulicy jego imienia. Dzielił przed wojną i dzieli do dziś siedzibę ze związkiem zawodowym pracowników kolei. Na dole budynku mamy dwie sale teatralne, ale w jednym ze skrzydeł na górze są mieszkania związkowców.

On się wyróżnia czymś jeszcze. Przeważnie gabinety dyrektorów teatrów mieszczą się na wyższych piętrach, trzeba do nich dłuższą chwilę wędrować schodami lub windą. Drzwi do siedziby dyrektora Ateneum wychodzą na hol teatru, przy samym wejściu, nieopodal kasy. Szef ma więc do swojej publiczności ledwie dwa kroki. A i publika, jakby się uparła, mogłaby do niego w każdej chwili zajrzeć. Czyżby to symbolizowało silniejszą więź? Taka teza byłaby przesadą, a zarazem... coś w tym jest.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Dwie nowe ekranizacje „Lalki” Bolesława Prusa? O dwie za dużo

Czy Ateneum to teatr środka? Dyrektor Adam Tyszkiewicz odpowiada: – Dla mnie to komplement 

Po wojnie twórcą potęgi artystycznej Ateneum był Janusz Warmiński. On dyrektorował tej scenie w latach 1952-1996, z dwuletnią przerwą. Tak jak Erwin Axer, a potem Maciej Englert, byli nie tylko szefami, ale autorami Teatru Współczesnego, tak on uformował kształt artystyczny tej sceny.

Jak wielu młodych ludzi teatru zaczynał jako inscenizator socrealistyczny. Potem przy wszystkich PRL-owskich ograniczeniach otworzył jednak Ateneum na literaturę: na Maxa Frischa, Franza Kafkę, Arthura Millera, Arnolda Weskera czy Petera Weissa, z polskich autorów na Witkacego czy Tadeusza Peipera.

Reklama
Reklama

Ateneum mieniło się skądinąd wieloma barwami. „Mewa” Czechowa w inscenizacji samego Warmińskiego czy „Wielki Fryderyk” Adolfa Nowaczyńskiego w reżyserii Józefa Grudy to najwyższej próby klasyka z lat 70. Widziałem oba te spektakle, uczyłem się na nich teatralnej wrażliwości. W latach 80. Ateneum zasłynął z kolei wspaniałymi produkcjami muzycznymi: „Brelem” czy „Hemarem”, w których palce maczał Wojciech Młynarski.

Warmiński kierował teatrem do samej swojej śmierci, dyskretny, konsekwentny w swoim dystansie wobec nowych mód. Niektórzy kpili sobie z jego teatru jako „mieszczańskiego”. Więcej racji miał chyba znakomity reżyser Krzysztof Zaleski, mówiąc o „teatrze inteligenckim” – w samym sercu robotniczego Powiśla.

Potem Ateneum prowadził, także do śmierci, wielki aktor i reżyser Gustaw Holoubek (1996-2008). Kiedy wystawił ascetycznego, mądrze odczytanego „Króla Edypa” Sofoklesa, tak zwani ojcobójcy, czyli radykalni kontestatorzy teatru tradycyjnego, właśnie pod Ateneum palili lampki, zarzucając wielkiemu artyście, że robi teatr skostniały, więc martwy. Ale natura tej sceny przewidywała swoistą ciągłość, brak nadmiernych eksperymentów, robienie spektakli czytelnych dla przeciętnego teatromana. To dotyczyło kolejnych dyrektorów: Izabelli Cywińskiej, Andrzeja Domalika czy Pawła Dangla.

Od 1 września 2021 r. dyrektorem jest Artur Tyszkiewicz (rocznik 1973), świetny reżyser, którego dyrektorowanie w Teatrze imienia Osterwy (2011-2016) Lublinianie kojarzą do dzisiaj z takich inscenizacji jak „Sen nocy letniej” Szekspira czy „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa. W warszawskim wyścigu pokonał inną znakomitość, Wojciecha Adamczyka – obaj robili wcześniej na tej scenie świetne przedstawienia. To właśnie jego pytam o bilans czterech ostatnich lat i o plany na ostatni sezon przed ewentualnym przedłużeniem kadencji. Rozmawiamy w pokoiku z widokiem na przychodzącą publiczność.

Czy jest jakaś ciągłość między Warmińskim i Holoubkiem a obecną pana dyrekcją? Czy istnieje duch Ateneum? – pytam.

– Jest coś takiego. Czasy się zmieniają, a to jest teatr autora i aktora, bardziej niż wielkich inscenizatorów. Teatr mamy niewielki, tu na wielkie inscenizacje nie ma nawet trochę miejsca.

Reklama
Reklama

Można mówić o jakimś pana spójnym programie?

– Szukam dobrej literatury. I nie chodzi tylko o poszukiwanie dobrze napisanych tekstów. Tekst powinien prowokować publiczność do dialogu. My zakładamy, że nie robimy teatru dla siebie. Definiujemy kondycję człowieka, rozmawiamy o niej z widzem. Żeby to osiągnąć, trzeba mieć mocną ekipę aktorską.

To jest tak zwany teatr środka?

– Nie odżegnuję się od tego pojęcia. To zawsze był teatr środka, Januszowi Warmińskiemu stawiano to czasem jako zarzut. Dla mnie to komplement.

Poszukajmy paru przykładów na tę naturę Ateneum. W pierwszym sezonie Tyszkiewicza Piotr Ratajczak zrobił tu „Dzień świra” Marka Koterskiego. Nie jest to nawet przeniesienie na scenę kultowego filmu. Koterski napisał pierwotnie sztukę o problemach Adasia Miauczyńskiego. Spieram się czasem z Ratajczakiem, ale ma on bezbłędne wyczucie teatralnej groteski. Zarazem nawet bardziej zaskakujące jest to, że nie użył tego tak zabójczo śmiesznego, że aż śmiertelnie poważnego, tekstu do jakichś aktualnych obrachunków czy aluzji. Po prostu rozumnie odczytał myśl autora. Takie zadanie wyznaczał reżyserom Erwin Axer. Tyszkiewicz zaczynał jako asystent tego wielkiego twórcy.

Przykład inny: rok później pisarka Małgorzata Sikorska-Miszczuk i reżyser Wawrzyniec Kostrzewski napisali „Alicję w krainie snów”. To bardzo luźna adaptacja klasycznej powieści Lewisa Carrolla. Po czym Kostrzewski wystawił ją na scenie, a Tyszkiewicz nazywa ten spektakl próbą stworzenia teatru dla młodzieży.

Reklama
Reklama

Nie jestem pewien, czy młodzież szkolna kupiła rozmaite dziwności istotnie jakby zaczerpnięte z czyjegoś snu. Może potrzeba dojrzałości, aby zrozumieć Marię Ciunelis, która jako Pani Gąsienica wyznaje, że jest niespełnioną artystką. Albo Olgę Sarzyńską, która nadaje Królowej Kier przedziwną wrażliwość. Z pewnością jednak jest to opowieść o poszukiwaniu dobra na ziemi. W ilu teatrach znajdziecie coś podobnego?

„Wzrusz moje serce” Hanocha Levina w Ateneum. Czy poważny teatr może wystawiać kryminał?

I przykład trzeci: „Wzrusz moje serce” izraelskiego, bardzo popularnego w Polsce autora Hanocha Levina – wyreżyserował to w 2022 r. sam dyrektor. W scenerii podupadłego kurortu Łukasz Simlat i Grzegorz Damięcki przeżywają męki w konfrontacjach z kobietami. Okoliczności są zabawne, ale męka autentyczna.

Tyszkiewicz bierze Levina na warsztat nie po raz pierwszy. Można by rzec, że całe swoje reżyserskie życie podążał jego tropem. Pytam dyrektora o tę jego fascynację. I oto rzeczowy, przemawiający zdawkowo pan w okularach, ujawnia swoją autentyczną pasję: – Levin patrzy na świat z perspektywy groteski, to przestrzeń, z której można się śmiać, ale nie tylko. Lubię bohaterów Levina, małych, śmiesznych, pogubionych, ale w jakimś sensie pięknych. Mieszka w nich anioł i diabeł, niosą ze sobą rozpięcie między duchowością i cielesnością. Mają piękną duszę i rozmawiają o ekskrementach, o psuciu się ich ciał. U niego każdy dzień przybliża do śmierci. On pyta: jak sobie w tym radzić, że każdego dnia umieramy. Od dłuższego czasu robię teatr z tą myślą.

Reaguję uwagą, że popularność Levina to może wypełnianie jakiejś luki, którą pozostawia polska dramaturgia. – Tak, bo my chętniej rozmawiamy w polskim teatrze o ideach, Levin chce rozmawiać o człowieku, tak jak Gombrowicz czy Beckett. Traktujemy to w Ateneum jako naszą powinność i klucz do dialogu z widzem – odpowiada dyrektor, i to akurat niezwykle ważna deklaracja.

Robi się więc poważnie, ale przecież wcale tak być nie musi. Kiedy kilka miesięcy temu siedziałem na premierze „Pułapki na myszy” Agaty Christie, także w reżyserii Tyszkiewicza, jakiś widz z rzędu za mną awanturował się, że szkoda czasu wystawiać w poważnym teatrze kryminał. Choć przecież cienkość tej inscenizacji polegała na tym, że do pewnego momentu oglądało się ją jako stylową prawie komedię o brytyjskich charakterach. Ze wspaniałymi kreacjami m.in. Magdy Zawadzkiej, Łukasza Lewandowskiego, ale i młodego Jakuba Pruskiego, a właściwie całej obsady.

Reklama
Reklama

– Ja bym temu panu polecił przejrzenie repertuaru Comédie-Française, tam w tym roku będzie wystawiana właśnie „Pułapka na myszy” – śmieje się Tyszkiewicz. – Jeśli to dobry tekst, będziemy grali i kryminały – deklaruje.

Więc pytam, czy jest jakieś repertuarowe non possumus tego teatru. – Nie posuniemy się do dwóch skrajności. Nie będziemy grać fars nastawionych tylko na to, żeby wywoływać nie śmiech, ale rechot. A po drugiej stronie nie stawiamy na teatr nowoczesno-eksperymentujący. Zgłębiający swoje wnętrzności bez kontaktu z widzem – słyszę w odpowiedzi.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Czy faktycznie potrzebujemy nowej adaptacji „Lalki”?

Polityczna poprawność w teatrze? – To widzowie mają wydawać werdykty? – mówi Adam Tyszkiewicz

Komedie wywołujące rzęsisty śmiech, nie rechot, miewają w Ateneum długą tradycję. „Kolacja dla głupca” Françoisa Webera, zrobiona kilka epok przed Tyszkiewiczem, grana była przez ponad 20 lat – z Piotrem Fronczewskim i początkowo Wojciechem Pszoniakiem, potem zastąpił go Krzysztof Tyniec. Ostatnio komediową klasykę reprezentuje z kolei „Kwartet” Ronalda Harwooda, ciepła opowiastka o czwórce emerytowanych artystów w domu starców. Obie sztuki reżyserował Wojciech Adamczyk, obie doczekały się wersji filmowych, są więc sławne, dodajmy zasłużenie.

Że tekst komediowy może być rozrywką mądrą, o tym przekonuje grana od pięciu lat w Ateneum sztuka „Źli Żydzi” Joshui Harmona w reżyserii Macieja Kowalewskiego. To przypowiastka o wojnie wewnątrz żydowsko-amerykańskiej rodziny. Starcie tożsamościowej nacjonalistki z wojującym liberałem jest archetypem wcale nieograniczającym się do świata Żydów. Gdy do tego dodać kreacje Olgi Sarzyńskiej i Wojciecha Brzezińskiego, wypada życzyć temu przedstawieniu rekordów „Kolacji dla głupca”.

Reklama
Reklama

Kiedy mowa o poszukiwaniach tematów ludzkich, trudno nie zauważyć wątku rodzinnego, jaki wprowadziła do Ateneum reżyserka Iwona Kempa. „To wiem na pewno” australijskiego autora Andrew Bowella, a potem „Mój syn chodzi, tylko trochę wolniej” chorwackiego pisarza Ivora Martinicia są trochę do siebie podobne. Agata Kulesza jako matka i Przemysław Bluszcz jako ojciec zmagają się z rodzinnymi wyzwaniami, walczą o swoje dorosłe dzieci, a trochę i z tymi dziećmi. Niezwykłe jest co innego: rodzinę pokazuje się tu jako źródło kłopotów, czasem i udręk, ale przecież także i jako znak nadziei. I znów: w większości teatrów, gdy na warsztat brane jest życie rodzinne, przeważa smolista czerń i brak przyszłości.

Pytam dyrektora Tyszkiewicza, czy równie łatwo jak za granicą szuka się polskich sztuk „o czymś”. Z wielu powodów tak nie jest, między innymi dlatego, że częściej niż normalne literackie dramaty powstają performatywne scenariusze. A jednak mamy najświeższy, bo sprzed paru miesięcy, pozytywny przykład: „Ostatnią lekcję” debiutantki Marii Gustowskiej. Tekst pozyskał i wyreżyserował aktor Grzegorz Damięcki. Byłem nim urzeczony.

Spotkanie grupy młodych ludzi z ich dawnym nauczycielem to okazja do poczynienia celnych spostrzeżeń: o samej młodzieży, ale i o relacjach między pokoleniami. Czwórka młodych aktorów i występujący gościnnie arcymistrz Adam Ferency wygrywają to perfekcyjnie. Ciekawe jest i to, że obserwacje dotyczące choćby stosunku najmłodszego pokolenia do religii czy właśnie pokoleniowych różnic wydały mi się nietypowe, wręcz niepoprawne politycznie.

To niejedyny taki przykład. Przed rokiem Tyszkiewicz wziął na tapet sławną francuską komedię „Napis” Geralda Sibleyarasa. Dostaliśmy opowieść o tym, jak grupa lokatorów eleganckiej kamienicy zaszczuwa nowego sąsiada – w imię cnoty tolerancji. Rzecz bardzo na czasie wobec naszych ideologicznych kontrowersji. „Napis” to utwór modny i wiele razy wystawiany, także w Polsce – sam Tyszkiewicz robił go już w lubelskim teatrze. Za to „Ostatnia lekcja” to nowy klejnocik, szczęśliwie dostrzeżony, choć łatwo było go przeoczyć.

Pytam dyrektora o polityczną poprawność. Odpowiada jakby zdziwiony: – My na to w ogóle nie patrzymy. To widzowie mają wydawać werdykty. Teatr środka polega między innymi na tym, że nie opowiadamy się po żadnej ze stron.

Reklama
Reklama

Ateneum wystawi wyłącznie polskie sztuki. Wśród nich adaptacje „Chamowa” Mirona Białoszewskiego i „Lalki” Bolesława Prusa

W tym morzu pochwał jednego mi trochę brakowało: klasyki. Oczywiście, jeśli Ateneum wystawił dopiero co „Matkę” Witkacego w wersji Anny Augustynowicz, to już jest repertuar klasyczny. Zarazem Tyszkiewicz tłumaczy, że nie ma miejsca ani pieniędzy na tej nie za wielkiej scenie choćby na wielki repertuar romantyczny. Ale gdzie Szekspir, gdzie Czechow, pytam.

Namiastką takiego repertuaru był jeden z najoryginalniejszych spektakli ostatnich lat. Mikołaj Grabowski przerobił na spójną teatralną historię pamiętnik autentycznego polskiego zesłańca z lat 30. wieku XIX – Konstantego Wolickiego. Konstrukcja pomysłowych, nieraz zabawnych skeczy nie powinna zaciemniać zasadniczej wymowy. „Zesłanie” to z jednej strony polskie „Listy z Rosji” de Custine’a, przeraźliwa wiwisekcja rosyjskiej duszy i rosyjskiego systemu rządzenia, a z drugiej strony uniwersalny tekst o zachowaniu przez człowieka godności w najbardziej niekomfortowych sytuacjach. Ze znakomitymi rolami, w tym wybijającą się Łukasza Lewandowskiego.

Gdy o klasykę dopytuję, słyszę, że w czasie swojej kolejnej kadencji dyrektor chętnie postawi na „Wesele” Wyspiańskiego. To dla każdego zespołu aktorskiego sprawdzian, czy jest kompletny. Ten z pewnością jest. Bardziej konkretnie brzmi zapowiedź wystawienia „Mewy” Czechowa, z Agatą Kuleszą. Byłaby to wspaniała klamra w stosunku do inscenizacji tej sztuki, jakiej dokonał w 1978 r. Warmiński. Tam Arkadinę zagrała jego żona, wielka aktorka Aleksandra Śląska.

No i następuje w tym momencie najciekawsze: ujawnienie repertuaru na najbliższy sezon. Ma być złożony wyłącznie z polskich utworów. Wojciech Urbański chce tu wystawić współczesną polską sztukę „Grupa krwi” Anny Wakulik. O czym to jest? Tyszkiewicz: – To opowieść o czwórce osób spotykających się po śmierci właściciela dworku szlacheckiego. Generalnie o tym, jak bardzo pochodzenie determinuje nasze życie. I o tym, co mamy w genach. Kim są współcześni Polacy.

Mikołaj Grabowski zamierza adaptować „Chamowo” Mirona Białoszewskiego, co jest krokiem odważnym, zważywszy, że to autor trochę zapomniany i niełatwy do przełożenia na język teatru. Następny sezon zamknie klasyczna sztuka Witolda Gombrowicza „Iwona, księżniczka Burgunda” ujmująca międzyludzkie relacje w konwencji okrutnej groteski. W roli tytułowej wystąpi Karolina Charkiewicz, młoda aktorka pozyskana z Teatru Dramatycznego. Zachwyciła już widownię Ateneum w sztuce „Mój syn chodzi, tylko trochę wolniej”.

Największą petardą może się jednak okazać adaptacja „Lalki” Bolesława Prusa – to skądinąd jest klasyka pełną gębą. Temat stał się wręcz palący z powodu dwóch zapowiadanych adaptacji filmowych. Także z powodu zapowiedzi filmowca Pawła Maślony, że dokona dla Netfliksa reinterpretacji powieści w duchu feministycznym, zmieniając postać Izabeli Łęckiej.

Dla Ateneum adaptację pisze Konrad Hetel, reżyserii podjął się Piotr Ratajczak. Wokulskiego zagra Grzegorz Damięcki, Łęcką – Zofia Domalik, Rzeckiego – Janusz Łagodziński. – To smaczne, że zagramy to na Powiślu, gdzie Wokulski schodził jakby w dół, do krainy biedy i występku. Chcę podkreślić jedno: umówiłem się z obydwoma panami, że to naprawdę będzie tekst Bolesława Prusa – to zapowiedź Tyszkiewicza.

Czyli co będzie w nim najważniejsze, pytam. – Chyba konfrontacja romantyzmu i pozytywizmu. To jest do pewnego stopnia konfrontacja postaw także współczesnych. Padnie pytanie o definicję patriotyzmu – odpowiada dyrektor.

Czy będzie podjęta próba rewizji relacji między Wokulskim i Łęcką? Tekst jeszcze nie powstał. Kolejne teatralne adaptacje „Lalki” z reguły tego nie czyniły. Zaczekamy więc na tę z zapartym tchem. Bo to także część kontrowersji ideowych, jakie wzbudza literatura. I pytań o granice reinterpretowania klasyki.

Czytaj więcej

Nowa „Lalka" Netfliksa. Czym nas zaskoczy serial Maślony z Drzymalską i Szuchardtem?

Łukasz Lewandowski opuścił Teatr Dramatyczny Moniki Strzępki, dołączył do takich gwiazd Ateneum jak Agata Kulesza. Ma też przyjść Dawid Ogrodnik

Gdy do tego dodać koncert kolęd i piosenek świątecznych w okolicy Bożego Narodzenia, można stwierdzić, że Ateneum sięga po rozmaite swoje tradycje, także teatru muzycznego. Na dokładkę do zespołu ma dołączyć w następnym sezonie Dawid Ogrodnik. Tak jak wcześniej Łukasz Simlat, porzuci on tym samym status aktora wyłącznie filmowego. Kilka lat temu Ateneum opuścił dla takiej kariery grający tu świetne role Marcin Dorociński. Trwa za to w Ateneum inna gwiazda kina Agata Kulesza, choć ciężko jej godzić nieustanne plany zdjęciowe z teatralną rutyną.

Artur Tyszkiewicz ma rację, ten teatr stoi wspaniałym zespołem. Tak było zawsze: to był teatr Jacka Woszczerowicza, Jana Świderskiego, Aleksandry Śląskiej, Romana Wilhelmiego, Jerzego Kamasa czy Ignacego Machowskiego. Wraz z Gustawem Holoubkiem przyszli z kolei na ulicę Jaracza Magda Zawadzka i Piotr Fronczewski. On grał tu jeszcze całkiem niedawno. Ona zachwyca swoją niespożytą energią do dziś.

Od początku ich teatralnej drogi są tu obecne znakomite, wybitnie wszechstronne Maria Ciunelis czy Dorota Nowakowska. Wiele lat zachwycają na tej scenie Marian Opania, Krzysztof Tyniec, Krzysztof Gosztyła, Marzena Trybała czy Grzegorz Damięcki. Kreacje Przemysława Bluszcza, Bartłomieja Nowosielskiego, Wojciecha Brzezińskiego, Olgi Sarzyńskiej, Pauliny Gałązki, Magdy Schejbal, Ewy Telegi czy Emilii Komarnickiej już zdążyły przejść do historii teatru. A doganiają ich najmłodsi: Jakub Pruski, Jan Wieteska, Paweł Gasztold-Wierzbicki czy Karolina Charkiewicz.

Dochodzą też najświeższe nabytki, choćby kilka razy wymieniony przeze mnie Łukasz Lewandowski. To symboliczne: on, podobnie zresztą jak Karolina Charkiewicz, opuścił Teatr Dramatyczny po przejęciu go przez Monikę Strzępkę. Eksperymenty tworzące na różnych scenach przestrzeń dla performatywnych zabaw i improwizacji przetykanych ideologiczną publicystyką udają się czasem lepiej, czasem gorzej. Przeciwwagą dla nich powinny być teatry korzystające z solidnej podbudowy w postaci literatury. Ateneum, teatr, który częściej pyta niż udziela odpowiedzi, jest właśnie taki. Oklaski!r

Teatr Ateneum – założony w 1928 r. przez lewicowego aktora i inscenizatora Stefana Jaracza na plebejskim warszawskim Powiślu, dziś stoi przy ulicy jego imienia. Dzielił przed wojną i dzieli do dziś siedzibę ze związkiem zawodowym pracowników kolei. Na dole budynku mamy dwie sale teatralne, ale w jednym ze skrzydeł na górze są mieszkania związkowców.

On się wyróżnia czymś jeszcze. Przeważnie gabinety dyrektorów teatrów mieszczą się na wyższych piętrach, trzeba do nich dłuższą chwilę wędrować schodami lub windą. Drzwi do siedziby dyrektora Ateneum wychodzą na hol teatru, przy samym wejściu, nieopodal kasy. Szef ma więc do swojej publiczności ledwie dwa kroki. A i publika, jakby się uparła, mogłaby do niego w każdej chwili zajrzeć. Czyżby to symbolizowało silniejszą więź? Taka teza byłaby przesadą, a zarazem... coś w tym jest.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Kształt rzeczy przyszłych”: Następne 150 lat
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
„RoadCraft”: Spełnić dziecięce marzenia o koparce
Plus Minus
„Jurassic World: Odrodzenie”: Siódma wersja dinozaurów
Plus Minus
„Elio”: Samotność wśród gwiazd
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Rafał Lisowski: Dla oddechu czytam komiksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama