Za swoje prace partner miał przekazywać każdego miesiąca liderowi faktury, a ten z kolei przekazywać je zamawiającemu, który miał przelewać zapłatę na wskazany rachunek.
W trakcie inwestycji, która przebiegała w zasadzie bez zastrzeżeń, relacje między firmami trochę się popsuły. Zawarły dodatkową umowę, że faktury za prace partnera zamawiający ma regulować bezpośrednio na jego rachunek. Mimo tych wewnętrznych ustaleń inwestor jednak zapłacił należną kwotę, ok. 24 mln zł, z rocznym opóźnieniem na rachunek lidera, ale już w trakcie procesu.
O tę kwotę sporu już nie ma, ale jest o 2 mln zł za opóźnienie w zapłacie, a dokładniej w dotarciu na konto wykonawcy (partnera). By tę kwestię jednak rozstrzygnąć, sądy musiały ustalić, jakie zasady obowiązują w takich rozliczeniach.
Dwie umowy
Sąd okręgowy uznał, że zamawiający poprawnie postąpił, przekazując zapłatę liderowi, jak było napisane w umowie podstawowej. Spór między członkami konsorcjum nie może wpływać na relacje z zamawiającym, nie do niego należy jego rozstrzyganie. Stanowisko to podzielił Sąd Apelacyjny w Poznaniu. I tak sprawa trafiła do Sądu Najwyższego.
– Nie ma innego sposobu wykonania świadczenia, zapłaty niż wskazany w umowie – bronił werdyktu pełnomocnik pozwanego adwokat Jordan Zafirow. – Gdy członkowie konsorcjum poróżnili się, inwestor złożył pieniądze do depozytu sądowego, tym bardziej że ze względu na rygory finansowe musiał jej wydać w odpowiednim okresie. Procedura w sądzie się jednak przedłużała, wpłacił je więc na rachunek lidera konsorcjum. Nie można mu zarzucać opieszałości.
Z kolei pełnomocnik powódki (partnera) adw. Elżbieta Bogucka przekonywała SN, że powódka otrzymała zapłatę z ok. rocznym opóźnieniem i to jest jej strata. To, jakie były ustalenia między wykonawcami, kto wystawiał faktury i jaki rachunek wskazano, nie zmienia faktu, że to powódka jako wykonawca prac powinna niezwłocznie otrzymać za nie zapłatę.