Jak pan ocenia obecny poziom opieki nad pacjentami po incydentach kardiologicznych? Co przyniósł funkcjonujący od kilku lat program KOS-Zawał?
Może zacznijmy od kilku słów o historii. Polska była tym krajem, który w sposób modelowy wprowadził leczenie w ostrej fazie zawału. Ten system zapewnia bardzo krótką i szybką ścieżkę pacjenta od momentu podejrzenia zawału do skutecznego leczenia. To jest bardzo istotne, gdyż wiemy, że największe korzyści są osiągane, gdy pacjent trafia do szpitala w pierwszej godzinie zawału, doskonale wygląda to w ciągu dwóch godzin, ale zdecydowanie gorzej, jeżeli pomoc jest udzielana po więcej niż 12 godzinach. System pozwolił nam bardzo obniżyć śmiertelność wewnątrzszpitalną. Kiedyś u chorych leczonych farmakologicznie, nawet tych uczestniczących w badaniach klinicznych, śmiertelność szpitalna wynosiła 7 proc, a w populacji ogólnej nawet 15 proc. Po wprowadzeniu naszego modelu leczenia śmiertelność spadła do 3–3,5 proc.
Tylko że był problem z innymi fazami leczenia i innymi wskaźnikami.
Właśnie. W dalszym ciągu śmiertelność po roku od wystąpienia zawału wynosiła prawie 12 proc. I to był poważny problem. Musimy zdawać sobie sprawę, że zawał dla wielu chorych oznacza pierwszy w życiu pobyt w szpitalu. To dla pacjentów prawdziwy szok, są oszołomieni, a przy wyjściu ze szpitala chory dostaje recepty, wypis i trafia w meandry systemu ochrony zdrowia. Zaradzić temu miał, i zaradził, program KOS-Zawał, czyli program opieki koordynowanej. Główną jego zaletą jest fakt, że wprowadza plan diagnostyczno-terapeutyczny pacjenta. Chory wie, jaką będzie miał wizytę, kiedy i u jakiego lekarza, a ten ostatni wie, co ma w trakcie tej wizyty zrobić. Okazało się, że wśród pacjentów, którzy zostali włączeni do programu KOS-Zawał, potrafimy zmniejszyć śmiertelność roczną do 5 proc., w porównaniu do ponad 8 proc. w tej populacji, która nie uczestniczy w programie.
Czytaj więcej
Jak ustalili naukowcy z Uniwersytetu Michigan, kobiety w średnim wieku, narażone na długotrwałą ekspozycję na smog, łatwiej przybierają na wadze.