Jakiś czas temu uczestniczyłem w publicznej dyskusji na temat stosowania prawa z udziałem Tomasza Wardyńskiego, który powiedział, że w największym problemem polskich sądów jest dominacja semantycznej wykładni prawa, co jego zdaniem (interpretuję) oznacza, że orzecznictwo jest po prostu niedobre.
Gdyby te słowa wypowiedział jakiś znękany adwokat frustrat, który przegrał kolejną sprawę, ba, gdybym ten pogląd wypowiedział ja sam, to miałbym obawę, czy nie jest to dowód własnej niedoskonałości i nieumiejętności dogadania się z sądami. Ale Wardyński jest ostatnią osobą, którą można by podejrzewać o to, że w dyskusji podczas wolnych wniosków wyrzuca swoje znękania i frustracje.
Ostatnio miałem na przykład taką sprawę w sądzie pracy. Pracodawca zwolnił dyscyplinarnie pracownika za to, że w trakcie wypowiedzenia podwładny, który najpierw złożył zwolnienie lekarskie, przedtem rezerwował hotel na Filipinach i w ostatnim dniu przed zwolnieniem wysyłał różne materiały firmowe objęte tajemnicą służbową, tylko, że pracodawca nie złożył w terminie odpowiedzi na pozew o przywrócenie do pracy. Sąd patrząc na sprawę formalnie, właściwie ma rację. W istocie rzeczy jednak udziela pełnego poparcia pracownikowi, który według wszelkiego prawdopodobieństwa naruszył wszystkie zasady lojalności wobec pracodawcy. Owszem pracodawca popełnił błąd i semantyczna wykładnia prawa działa przeciwko niemu. Ale sędzia prowadząca sprawę z całą pewnością widzi, że jest w tym wszystkim trik i oszustwo. W ogóle jej to nie przeszkadza. Decyduje to, że pracodawca nie złożył w terminie odpowiedzi na pozew (tłumaczył uchybienie, ale widać za słabo).
Zauważyć można, że sądu w takim przypadku w ogóle nie interesuje żadna „sprawiedliwość", realny, społeczny wymiar sprawy. Sędziego interesuje to, czy „formalnie jesteśmy w porządku". Tymczasem, prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie sensownego orzekania bez zadania sobie w pierwszej kolejności pytania o sens tej działalności.
W ogólności sprawy w sądach można podzielić na takie, w których aspekt sprawiedliwości jest na wierzchu i takie, które mają wymiar czysto prawniczy. W tych ostatnich wyrok nie służy żadnemu oddaniu racji moralnej jednej ze stron, tylko w ten czy w inny sposób uporządkowaniu spraw i tymi tu się nie zajmuję. Takich przypadków, w których sprawiedliwość zostaje podporządkowana formalnym argumentom, są tysiące w naszych sądach. Ten system ciągnie wszystkich w dół i zachęca do stosowania wszelkich trików, obejść prawa, argumentów formalnych itd. Pewna masa krytyczna takich chwytów i sztychów powoduje, że nie możesz grać w inną grę, nie możesz dowodzić, że druga strona wygląda wprawdzie przyzwoicie, ale oszukiwała i była w zmowie. Nie możesz iść tą drogą, bo przegrasz. Lepiej sięgnij do takiego samego argumentu albo lepiej – zawczasu przygotuj sobie taki argument. Uknuj zmowę, zrób lipne kwity, przygotuj świadków, napisz pismo do drugiej strony, żeby odpowiedziała coś głupiego. I tak dalej...