Jeszcze kilkanaście lat temu opowiadana była anegdota dotycząca wyrażanego przez liberalnych publicystów i komentatorów zdziwienia porażką Unii Wolności: wszak nie znali oni nikogo, kto na UW by nie głosował! Powodem takich zaskoczeń jest zwykle obserwowanie bardzo wąskiego wycinka rzeczywistości społecznej i wyciąganie na tej podstawie rzekomo powszechnie obowiązujących wniosków.
Istnienie milczącej większości, jak to wyrażał Jean Baudrillard, a więc biernych mas społecznych zainteresowanych jedynie konsumowaniem, jest od lat solą w oku rozmaitych medialnych intelektualistów, dziennikarzy i telewizyjnych ekspertów od socjologii i politologii. Milcząca większość jest zwykle trudna do zbadania i sklasyfikowania. Bardzo trudno zbadać preferencje polityczne ludzi, których polityka wcale nie interesuje. Nie mówiąc już o przewidywaniu, w którą stronę pójdą, jeżeli zostaną w jakiś sposób zmobilizowani.
To zaś, co nieznane, zawsze wywołuje lęk. Jak żyć w rzeczywistości, która nie poddaje się modelowaniu, nie daje się zamknąć w schematach pojęciowych, a przede wszystkim kontrolować? Współcześni liberalni i lewicowi intelektualiści boją się demokracji, a milczącą większością pogardzają. Szczególnie po ostatnich wyborach w prasie i internecie często zdarza się przyprawianie gęby owej większości, co kreuje ją nie tyle na niebezpieczną politycznie, ile odrażającą estetycznie.
Zdefiniować wroga
Kim jest bowiem ten typowy Polak, który zaburza poczucie bezpieczeństwa wielkomiejskiego intelektualisty? Przede wszystkim jest słabo wykształcony i nie czyta książek. Słucha głośno disco polo przy otwartych oknach swojego golfa. Być może ma wąsy, nosi sandały do skarpet i stawia parawany na bałtyckiej plaży. W komunikacji miejskiej wydziela brzydki zapach, a w zagranicznych kurortach zachowuje się żenująco. Pobiera 500+ (jest wielodzietny) lub inną formę świadczenia socjalnego.