Każdego 31 lipca, w przeddzień wybuchu Powstania Warszawskiego, starałem się być na apelu poległych. To był moment szczególny.
„Do Was wołam, żołnierze Armii Krajowej, Powstańcy Warszawscy i mieszkańcy stolicy, którym wolność ojczyzny i jej stolicy cenniejsza była, niż własne życie: stańcie do apelu" – gdy oficer Kompanii Reprezentacyjnej wypowiadał te słowa, miałem wrażenie, że przez chwilę znowu są wśród nas młodzi chłopcy i dziewczęta, którzy porwali się do nierównej walki z okupantem. Ludzie innego niż dziś pokroju, od których jednak możemy choć trochę nauczyć się, w co warto wierzyć.
Rok temu kilka metrów przede mną stał Jarosław Kaczyński. To było dość daleko od pomnika Powstańców Warszawy. Raczej skromne miejsce, podobnie jak moment, w którym prezes PiS złożył wieniec, długo za oficjalnymi delegacjami polskich i zagranicznych dostojników. Wybory parlamentarne były wtedy jeszcze przed nami, ale przecież Andrzej Duda już został prezydentem i Kaczyński mógł się spodziewać, że za chwilę przejmie władzę. A jednak odniosłem wrażenie, że nie chce być na pierwszym planie, bo i dla niego ofiara Powstańców to świętość, wzór działania, którego nie wolno wykorzystywać do bieżących sporów politycznych. Dziś widzę, że się głęboko myliłem.
Każdy może nadawać własny sens tragedii Warszawy w 1944 r. Mój dziadek, Andrzej Bielecki ps. Rybak, zginął 21 sierpnia w szturmie na „Pastę", strategiczny budynek centrali telefonicznej, skąd Niemcy kontrolowali znaczną część północnego Śródmieścia. Teraz mieści się tu siedziba Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej: dla mnie symbol, że dwa sąsiednie narody zdołały się w końcu pojednać, wyciągając wnioski z okrutnej przeszłości. Ale nigdy nie chciałem, aby ta czy inna interpretacja sensu powstania została odgórnie narzucona innym.
Włączenie „apelu smoleńskiego" do obchodów rocznicy wybuchu Powstania jest taką właśnie próbą. A nawet czymś znacznie gorszym. Zrównuje heroiczną walkę z okupantem z udziałem w katastrofie lotniczej. Tak, jakby decyzja o tym, aby wsiąść do samolotu, była równie odważna, jak porwanie się na nierówną walkę z Niemcami. W ten sposób obchody rocznicy Sierpnia '44, zamiast być okazją wzniesienia się choć na chwilę do ideału Powstańców, staną się próbą ściągnięcia pamięci o warszawskich bohaterach do poziomu bieżącej, jakże miernej przepychanki politycznej. Nie chcę w tym uczestniczyć. I obawiam się, że nie będę jedyny.