Rz: Pisze pani wiersze, ale też powieści o zbrodniach, a na domiar wszystkiego pracuje pani w urzędzie. Nie za wiele tu kontrastów?
Dorota Dziedzic-Chojnacka: Rzeczywiście, trochę tych kontrastów jest. Lubię eksperymentować. Oprócz pisania kryminałów i poezji zdarzały mi się także flirty na przykład z literaturą fantastyczną. Dużym sukcesem była nominacja do nagrody Zajdla za opowiadanie „Teleturniej" wydane w 2014 r., ale napisane kilkanaście lat wcześniej. Okazuje się, że warto wyjąć czasem coś z szuflady. Pisałam też horrory i literaturę dziecięcą. Moje hobby dostarcza mi niewątpliwie wiele pozytywnych emocji. Ale też praca radcy prawnego w urzędzie nie jest, jak wielu osobom może się wydawać, nudna. Reprezentowałam prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej przed Sądem Najwyższym i NSA, a także przed Trybunałem Sprawiedliwości UE. Temu też towarzyszyły emocje.
Jako studentka miała pani okazję spotkać się ze swoim mistrzem. Zaprosił panią do siebie Ryszard Kapuściński.
W liceum wzięłam udział w olimpiadzie polonistycznej, przygotowałam na nią – esej na bazie twórczości Ryszarda Kapuścińskiego. Po konkursie wysłałam swoją pracę do „Czytelnika", wydawcy pisarza. Po roku otrzymałam list od Ryszarda Kapuścińskiego zapraszający mnie na spotkanie. Nie mogłam w to uwierzyć, bo Kapuściński był moim mistrzem. Odwiedziłam go w pracowni na warszawskiej Ochocie. Całe popołudnie piliśmy herbatę i rozmawialiśmy. Ryszard Kapuściński wspomniał potem o tym spotkaniu w „Lapidarium IV". Niestety, nie udało mi się już więcej z nim spotkać. Nie brał wówczas zbyt często udziału w spotkaniach autorskich.
Co jest pani bliższe: proza czy poezja?