Milion sprzedanych na całym świecie albumów stawia Marizę w rzędzie najważniejszych portugalskich artystów, a wydawałoby się, że wykonuje niszowe pieśni naznaczone piętnem melancholii fado.
Debiutowała w 2002 r. albumem „Fado em Mim", do czego namówili ją przyjaciele ze środowiska opłakującego śmierć największej gwiazdy gatunku Amalii Rodrigues, zmarłej w 1999 r. To był czas, kiedy albumy utrzymane w tradycyjnym portugalskim stylu sprzedawały się w kilku tysiącach egzemplarzy. Uosabiały niechcianą przeszłość.
– Kiedy chodziłam do szkoły muzycznej, moi rówieśnicy krytykowali mnie za moje muzyczne upodobania, mówili, że fado jest muzyką przeszłości i że do takiej młodej osoby jak ja nie pasuje śpiewanie w klubach, go których przychodzą sami starsi ludzie – mówiła w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej". – Nałożyła się na to również kwestia polityczna. Fado jako muzyka ludowa, narodowa była promowano przez reżim Salazara, a przez niektórych, niestety, kojarzona z nim. Rock, blues, soul stały się powiewem nowoczesności. Uległam modzie. Ja też miałam swój rockowy zespół. Poznałam klasykę światowej piosenki.
Życie w Lizbonie koncentruje się w restauracjach.
– W jednej z nich usłyszał mnie menedżer klubu fado wspominała Mariza. – Dałam się namówić na śpiewanie raz w tygodniu. Jak zaczęłam, śpiewałam siedem dni.