Kontrolowany przez rodzinę Juroszków giełdowy Atal, działający na siedmiu rynkach, w 2018 r. spodziewa się sprzedać mniej więcej tyle mieszkań, co w 2016 r. Wtedy nabywców znalazło ponad 2,4 tys. lokali. W rekordowym ubiegłym roku sprzedaż wyniosła 2,77 tys., a po trzech kwartałach tego roku 1,8 tys. Natomiast w 2019 r. Atal spodziewa się ponownego wzrostu sprzedaży.
Urzędniczy hamulec
– Polska gospodarka się rozwija, płace rosną, jest strukturalny niedobór mieszkań. Jesteśmy realistami, rynek będzie raz lepszy, raz gorszy, ale nie spodziewamy się kryzysu i tąpnięcia – powiedział Mateusz Juroszek, wiceprezes Atalu, na konferencji poświęconej wynikom po trzech kwartałach. – Nie wyobrażam sobie, by przyszedł czas, aby sprzedaż skurczyła nam się do 800 lokali. Mamy potencjał, by dojść do sprzedaży 3–3,5 tys. rocznie. Stopy procentowe zaczną w końcu rosnąć, ale nie sądzimy, by banki nagle zakręciły kurek z pieniędzmi. Polacy bardzo dobrze spłacają kredyty hipoteczne – dodał.
Menedżer podkreślił, że aktualnie popyt na mieszkania jest wciąż wysoki. Co prawda po trzech kwartałach sprzedaż skurczyła się o prawie 12 proc., ale jest to bardziej efekt poślizgu z wprowadzaniem inwestycji do sprzedaży niż spadek zainteresowania klientów czy brak akceptacji dla wzrostu cen mieszkań.
– Jeśli chodzi o uzyskiwanie pozwoleń administracyjnych – na budowę czy użytkowanie – sytuacja cały czas się pogarsza, co dodatkowo wzmocniły wybory samorządowe. W Krakowie ograniczyliśmy aktywność, bo skala ryzyka jest tam gigantyczna. W III i IV kwartale wprowadzamy do oferty inwestycje, z którymi chcieliśmy wystartować jeszcze w I półroczu – wskazał Juroszek. – O popycie niech świadczy przykład najnowszej inwestycji w Katowicach: pierwszego dnia sprzedaliśmy 16 proc. z 282 lokali, przy cenie 8,5 tys. za mkw., wcale nie niskiej jak na Katowice – dodał.
Juroszek podkreślił, że Atal stara się mniej agresywnie niż konkurencja podnosić ceny mieszkań. – Zwyżki są kilkuprocentowe, by skompensować wzrost kosztów wykonawstwa, mamy jeszcze margines. Wiele firm narzeka jednak, że dochodzi już do sufitu, jeśli chodzi o możliwości wprowadzania dalszych podwyżek. Klienci nie będą przecież akceptować wzrostu cen w nieskończoność – powiedział wiceprezes.