Kanadyjski Cirque du Soleil działał od 1984 roku, miał na koncie kilkadziesiąt imponujących produkcji, które obejrzało ponad 200 mln widzów na sześciu kontynentach, w ponad 450 miastach, również polskich. Pracując w objeździe, ale też mając stałe siedziby, przynosił milliard zysku rocznie. Teraz tyle wynosi jego dług.
Tylko akrobacje
Guy Laliberté, twórca Cyrku Słońca, urodził się w Québecu w 1959 roku. Zaczynał na ulicy, jeżdżąc autostopem po Europie, pierwszą noc w Europie przespał zaś podobno jak bezdomny – na ławce w Hyde Parku. Jego kapitał artystyczny stanowiła umiejętność gry na akordeonie, chodzenia na szczudłach i ziania ogniem. Historia jego trupy zaczęła się w małym miasteczku Baie-Saint-Paul. Właśnie tam, na początku lat 80., grupa kolorowych cyrkowców włóczyła się po ulicach, krocząc na szczudłach, żonglując, tańcząc, połykając ogień i grając na instrumentach.
Laliberté mógł się pokazywać publicznie z czerwonym nosem klowna, ale z jego biznesem nie było żartów: najlepszą sztuczką było połączenie cyrkowych trików ze znajomością show-biznesu. U szczytu kariery wskoczył na wysokie miejsce na liście najbogatszych według „Forbesa”, co potwierdził, biorąc udział w jednym z pierwszych lotów promem kosmicznym, do czego uprawniał bilet w cenie 35 mln dolarów.
Do stworzenia najbogatszej kompanii w światowej rozrywce wykorzystał 1,5 mln dolarów rządowego grantu przyznanego z okazji 450-lecia odkrycia Kanady. W pierwszych latach bliski był bankructwa, ale potrafił zdobyć poparcie kanadyjskiego rządu oraz wpływowych przedstawicieli finansjery. Na początku w cyrku pracowały 73 osoby. Teraz na bruku znalazło się kilka tysięcy, z czego trzecią część stanowią artyści.
Światową sławę na rynku familijnych widowisk trupa zawdzięcza temu, że odrodziła podupadającą gałąź masowej sztuki, która przed powstaniem przemysłu filmowego i telewizji była najpopularniejszą od czasów Cesarstwa Rzymskiego.