Thomas de Maiziere, minister spraw wewnętrznych ostrzegał już po lipcowym samobójczym zamachu w Ansbach, że nie może być mowy o „absolutnym bezpieczeństwie”. Władze były od dawna przygotowane na wielki zamach.
Nastąpił w chwili, gdy można się było go spodziewać. W atmosferze przedświątecznej, gdy pełne kupujących są centra handlowe, a świąteczne jarmarki pękają w szwach. W samym Berlinie jest ich ponad sto.
Zapewnienie bezpieczeństwa w każdym takim miejscu jest praktycznie niemożliwe. Niemieckie służby zajęte są od dawna obserwacją znanych im podejrzanych możliwość planowania aktu terroryzmu. Takich osób jest około pięciuset. Każdej z nich strzeże dzień i noc 25-30 policjantów i pracowników służb.
Niebezpieczeństwo grozi jednak także z innej strony, a mianowicie od tzw. samotnych wilków. To ludzie sfrustrowani do cna, zanurzeni w ideologii, która każe im zabijać tych, którzy okazali pomoc tysiącom ofiar wojny w Syrii i innych regionach.
Trudno oczekiwać od obywateli Niemiec, że wykazywać będą nadal pomoc, opiekę i zrozumienie, tak jakby się nic nie stało.